środa, 30 września 2015

Dramione miniaturka dla Lestrange

A więc dramione... Proszę bardzo.
Miniaturka dla Lestrange za tak miłe opinie o moich blogach. Kochana cieszę się że podobają ci się moje opowiadania i mam nadzieję że zostaniesz ze mną do końca.


MA DAME

- Co ty tu robisz Smoku? Złoty Chłopczyk pokonał Czarnego Pana, wszyscy się dowiedzieli kto był szpiegiem, a teraz czas na świętowanie! - do pewnego ciemnego pokoju wszedł Blaise Zabini i spróbował zarazić szczęściem swojego przyjaciela.
- Nie jestem w nastroju Diable... - odparł ponuro Draco Malfoy upijając łyk Ognistej.
Blaise wyczuł że chodzi o coś poważnego i natychmiast uśmiech spełzł mu z twarzy. Nalał sobie whisky i usiadł patrząc w oczy swojego przyjaciela, prawie brata.
- Mów. - zachęcił
Malfoy ciężko westchnął ale uznał że jemu akurat może się trochę pożalić.
-  Widzisz Diable, zakochałem się...
- To wiem. W Granger. Jak ja w Wiewiórce.
- Uhm. Ona mnie urzekła całą sobą, swoją inteligencją, poczuciem humoru, oczytaniem, wyrozumiałością, tym jak szybko nam wybaczyła, swoimi zdolnościami, zapałem do nauki, a nawet tym jak słodko marszczy nosek gdy się nad czymś zastanawia czy irytuje. Każdą jej obrazę odczuwałem jak swoją, nie chciałem żeby spotkała ją jakakolwiek krzywda, cały czas zamiast bać się o rodziców martwiłem się o nią. Ona podbiła nawet ich serca! Nie wiem jak znieśliśmy jej tortury... Co najdziwniejsze, choć dla mnie jest najpiękniejsza na całym świecie, to nie dbałem o to jak wygląda. Wystarczył mi jeden jej uśmiech bym latał pod chmurami... Po wojnie chciałem jej powiedzieć co czuje ale tego nie zrobię.
- Czemu? Przecież...
- Bo widziałem jak ten idiota Weasley ją całował!
Wtedy Zabini'ego olśniło! Jego przyjaciel opuścił Wielką Salę kiedy Wieprzlej poprosił Mionę o chodzenie. I nie zdążył usłyszeć jak odmawia!
- Ale nie wiesz...
- Że się nie zgodziłam ty bezmózga i tchórzliwa fretko!
Zabini nieźle wkurzony że ktoś już drugi raz mu przerywa, miał jej wygarnąć ale oprzytomniał i strategicznie wymknął się z pokoju. Oczywiście podążył do Nory żeby się oświadczyć jego szalonej Wiewiórze bo przecież raz się żyje! Skoro Lord WMordęMłot go nie zabił to jej bracia też nie dadzą rady. Chyba...
- Co ty tu robisz?!
- Szukam pewnego idioty który zwiał z Zamku żeby się zaszyć w jakiejś dziurze i topić smutki w alkoholu z nieistniejącego powodu! Ja wiem że ty jesteś ślizgonem ale zachowaj się jak mężczyzna i powiedz co do mnie czujesz!
Blondyn westchnął ale ośmielony przez whisky odpowiedział:
- Kocham cię ty uparta i przemądrzała gryfonko.
Hermiona z uśmiechem na ustach rzuciła mu się w ramiona i wyszeptała do ucha:
- Ja ciebie też kocham ty strachliwy ślizgonie.
Chłopak oniemiał.
- Ale... ale Wieprzlej?!
- Pocałował mnie raz ale ja tego nie chciałam. A zanim zdążyłam powiedzieć nie ciebie już nie było.
Malfoy chwycił dziewczynę w pasie i zaczął ją obracać szczerząc się przy tym jak głupi do sera. Hermiona ze śmiechem poprosiła żeby ją postawił. Spełnił jej życzenie ale wciąż trzymał w ramionach. Oparłwszy głowę o jej czoło wyszeptał:
- Jeszcze jakieś życzenia ma dame*?
- Tylko jedno mon chêre*... pocałuj mnie wreszcie.
Nie protestował. Pocałował ją czule i delikatnie. Patrzyli sobie w oczy starając się przekazać drugiej osobie swoje uczucia. Po chwili jednak Draco znów zbliżył wargi do jej ust. I tym razem nie oderwał się od niej dość długo.


- Czyś ty zwariował do reszty?! Nasze dziecko będzie kim chce i nie opowiadaj mu bzdur o innych domach! A poza tym Charline ma dopiero dziesięć lat!
- Moja mała córeczka musi być ślizgonką!
- Nasza Malfoy, nasza! I chcesz tego tylko dlatego że Flynn jest gryfonem!
- No może i tak ale co ja ci poradzę że jest nierówno! Ty i Flynn to gryfoni a tylko ja jestem ślizgonem!
- A cała twoja rodzina to niby co?! I jeśli już to ona będzie puchonką.
- Czemu?
- Pomyśl...
- No tak, właściwie masz rację. A nasze bliźniaki? Casie i Jas?
- Cassandra to stuprocentowa krukonka ale Jason wygląda mi na ślizgona.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem.
- To będziemy mieć w domu zoo...
- Już mamy.


- Miałaś rację... Gryfon, puchonka, krukonka i ślizgon...
- Może z ich pomocą skończy się ta wojna w Hogwarcie?
- Miejmy nadzieję że po siedmiu latach nauki Zamek będzie jeszcze stał! Odpisać im?
- Nie teraz. Mam lepszy pomysł...


I tak ich życie się toczyło. Przyjaźnili się z Blaise'em i Ginny, z Harry'm i Vati, z Ronem i Luną i z wieloma innymi.
Mieli też dużo wnuków którymi się zajmowali.
A w każde święta ich wielki dom rozbrzmiewał głosem wielu osób.
Czyli jak to w bajkach: i żyli długo, i szczęśliwie.
Bo ich życie było bajką...




Ma dame - fran. moja pani
Mon chêre - fran. mój drogi

wtorek, 1 września 2015

ROZDZIAŁ 13

Witam wszystkich! Sądzę że nie wszyscy zajrzeli do poprzedniego postu, więc jeszcze raz. Przepraszam za tak długą nieobecność na blogach, wszystkich moich czytelników. Wakacje wakacjami, a blog blogiem. Każdy ma życie realne i moje się o mnie dość brutalnie upomniało. Miałam wiele spraw do załatwienia, a Pan Wena zrobił sobie swoje wakacje. Jeszcze raz przepraszam. Jeśli to was pocieszy: cholernie tęskniłam. :) ;)
I postaram się jutro wstawić przeprosinową miniaturkę.
Następny rozdział? Nie wiem kiedy. Zajrzyjcie za tydzień w poniedziałek późnym wieczorem MOŻE będzie.
A tak w ogóle to jak wam minęły wakacje? Do której klasy idziecie dzisiaj?
Za pierwszy komentarz pod postem miniaturka z wybranym parringiem nie tylko z HP, oczywiście jeżeli znam.
W następnym rozdziale zmiana narratora! Kto zgadnie na kogo?
I proszę piszcie komentarze! Nawet gdyby miała to być tylko kropka. To naprawdę motywuje.
Acha i przepraszam za błędy, ale zwalę to na porę o której wstawiam rozdział.
Zapraszam do lektury,
Kotka


Rozdział 13

"Szybka decyzja zwykle świadczy o czujnym umyśle." - Hill Napoleon

"Właśnie siadałam gdy dobiegł mnie jego głos wypowiadający zaklęcie."

Odbiłam je krótkim ruchem nadgarstka i odwróciłam się do Ronalda z chęcią mordu wypisaną na twarzy. Jego przerażenie ani trochę nie ułagodziło mojego pragnienia, wręcz przeciwnie.
- Jak mogłeś?! Myślałam że jesteśmy przyjaciółmi! W plecy?! I ty masz czelność nazywać się czarodziejem czystej krwi?! Jesteś tchórzem Ronald! Tchórzem, bez odrobiny honoru!
Pewnie dalej bym na niego krzyczała ale przeszkodził mi w tym silny ból głowy. Zatoczyłam się do tyłu i opadłam na ławkę, ponieważ stał się jeszcze silniejszy. W tym samym czasie Draco, Zabini i prawie połowa ślizgonów włącznie z prof. Snape'em złapała się za lewe przedramiona, a Harry za bliznę. W pewnej chwili zrobiło mi się ciemno przed oczami, ból mnie tak jakby wessał. Z czarnej plamy wyłoniły się niewyraźne kontury wielu zbitych postaci i jednej górującej nad nimi która krzyczała, a wręcz darła się: "Jak to się nie budzi?!" Zrozumiałam że chodzi o moją matkę i że coś jej się stało. Gdy tylko sformułowałam to zdanie na powrót otoczyła mnie feeria barw, zapachów i dźwięków. W stronę  otaczających mnie zmartwionych przyjaciół rzuciłam szybkie 'nic mi nie jest' i zerwałam się z miejsca. Oczywiście ten szczur, Weasley, zdążył się już ulotnić ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Zmusiłam nogi do biegu i starałam się w jak najkrótszym czasie dotrzeć na błonia potrącając jak najmniej ludzi. Tam wyobraziłam sobie salę z mojej wizji i teleportowałam się tam. Niestety wylądowałam dokładnie na dwójce Merlinowi ducha winnych śmierciożerców. Poprzez hałas tym wywołany każdy inny obecny w tamtej sali się na nas popatrzył. Nawet Czarny Pan zaprzestał swojej tyrady.
- Ojcze! - wykrzyknęłam próbując stanąć na nogi i nie zwracając uwagi na niedowierzające spojrzenia innych oraz jakiś tuzin różdżek wymierzonych we mnie - Jeżeli nie chcesz mieć Dumbledore'a z całym Zakonem na głowie musisz się uspokoić! Natychmiast!
Kiedy choć trochę się wyciszył zapytałam:
- Teraz spokojnie opowiedz mi co się stało mamie?
- Te dwa głąby - syknął wskazując na Lestrange'a i Notta seniora - próbują mi wmówić że twoja matka leżała na podłodze biblioteki no to ją zanieśli do sypialni.
- W bibliotece... Leżała... - mruczałam do siebie, nagle skierowałam się do "tych dwóch głąbów" i zadałam im pytanie - Jak ona wyglądała?
- Jakby spała, ale...
- Ale CO?!
Mój ton i wyraz oczu (czyli to jak strzelałam błyskawicami) podziałały na nich dość trzeźwiąco, co poskutkowało szybką i spójną odpowiedzią.
- Ale spokojnie. Ludzie podczas snu się trochę ruszają, a Lady tylko oddychała, bardzo płytko i wolno.
- Czy ktokolwiek dotykał czegokolwiek w bibliotece poza nią?!
- Nnie wwiemy...
Gdyby to nie była dość nagląca sytuacja pewnie zdziwiłabym się tym jakie wrażenie wywieram na ludziach. A teraz tylko zawarczałam i zazgrzytałam zębami.
- GDZIE DO CHOLERY JEST TA PRZEKLĘTA BIBLIOTEKA!?
- Schodami po lewo, piętro wyżej, korytarz w prawo i siódme drzwi po lewej. Ale...
- DALEJ SIĘ NIE DAŁO!?
Przerwałam ojcu w pół zdania bo jeżeli to jest to o czym myślę że jest, to liczy się każda sekunda. 
- MACIE MI SIĘ NIE PLĄTAĆ MIĘDZY NOGAMI I DOTYCZY TO TAKŻE CIEBIE OJCZE!
I niezwracając uwagi przerażonych śmierciożerców i zdumionego oraz trochę wściekłego Lorda WMordęMłota pobiegłam sprintem do biblioteki. Pomimo dużej odległości sali od niej trafiłam tam dość szybko. Tak jak myślałam na stoliku leżało wiele czarnomagicznych ksiąg a ta która była otwarta, nie powinna być czytana przez niewprawnych czarodzieji w tym rodzaju magii, a już na pewno nie wraz z innymi książkami z tej dziedziny. Wymagała zbyt wiele mocy. Nawet Riddle (ja sądzę że również Drops) nie mogliby przeczytać jej całej bez odpoczynku.
Ubolewając nad nieostrożnym zachowaniem mamy, machnęłam różdżką i książki wróciły na miejsce, kolejnym ruchem zabezpieczyłam działy z nimi barierami niepozwalającymi zdjąć książki czarodziejowi o nieodpowiedniej mocy lub przygotowaniu.
Następnie zamiast tracić czas na bezsensowną bieganinę aportowałam się w tamtej sali. Jako że minęło jakieś pięć minut od kiedy z niej wybiegłam każdy wciąż patrzył się na korytarz.
- Ojcze idę do matki i radzę żeby mi nikt nie przeszkadzał. Zawiadom tylko profesora Snape'a i poproś go żeby przyniósł jeden eliksir energetyczny i wzmacniający.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję weszłam do pokoju i zablokowałam drzwi zaklęciem. 
- Ech mamo... Ty to masz talent... - wymruczałam do niej karcącym tonem i po raz kolejny pokręciłam głową.
Szybkim krokiem podeszłam do jej łóżka w myślach przypominając sobie słowa zaklęcia. W chwili gdy miałam zacząć inkantację przypomniałam sobie o Krassji. Zdjęłam ją z szyi, odczarowałam i przykazałam jej żeby mi nie przeszkadzała. Ponownie ułożyłam ręce nad głową i sercem mamy i śpiewnie zaintonowałam:
"Vulnero Spiritus curate
cervix me prehendo
libere tribuo dati
contagio egredior in oblivio!"*
Powtarzałam to kilka razy i czułam jak uchodzą że mnie siły. Gdy moja "pacjentka" jękneła z ulgą opuściłam ręce i głęboko odetchnęłam.
- Jak się czujesz? - wyszeptałam do niej z uśmiechem.
- Dobrze, a nawet świetnie. Ale ostatnie co pamiętam to sufit biblioteki a teraz budzę się w pokoju gościnnym a ty kochanie stoisz nade mną i wyglądasz - nie obraź się córeczko - jak sama śmierć.
- Przesadziłaś po prostu z książkami o Czarnej Magii a ją ci tylko pomogłam wyzdrowieć. Resztę opowie ci ojciec. - zanim zdążyła coś powiedzieć dokończyłam - Wierz mi, lepiej żeby zajął się tobą niż wciąż się wyżywał na swoich podwładnych bo mogą tego nie przeżyć.
- No tak, ale kochanie...
- Nic mi nie jest mamo.
Machnęłam ręką zdejmując z drzwi zaklęcie blokujące, jednak to wyczerpało mnie całkowicie. Ojciec od razu doskoczył do matki więc żadne z rodziców nie widziało mojego prawie-upadku. Czemu prawie? Otóż prof. Snape w przeciwieństwie do Lorda Wielokonta swoją uwagę skupił na mnie i kiedy zobaczył jak osuwam się na ziemię, złapał mnie w kilka sekund. W czasie kiedy moi rodzice upewniali się że wszystko jest w porządku z ta drugą osobą, nauczyciel poklepał mnie delikatnie po policzkach, wcisnął w rękę eliksir energetyzujący i wyszeptał zdanie które szybko mnie otrzeźwiło: weź się w garść Riddle, bo zauważą. Potrząsnęłam głową, odszepnęłam podziękowania i wypiłam miksturę. Gdy to zobaczył dał mi eliksir wzmacniający i stanął w nogach łóżka.
- Ekhm... Ekhm... Nie jesteście tu sami.
Oboje usiedli na łóżku kobiety. Ona w pozycji półleżącej z głową na jego klatce piersiowej, on obejmował ją ramionami, a głowę delikatnie postawił w jej włosach. Wyglądali razem naprawdę słodko, aż miałam ochotę zapłakać wiedząc że jestem sama i że raczej tak zostanie.
- No dobrze więc może mi teraz łaskawie wyjaśnisz mamo, czemu naraziłaś swoje życie czytając pewną książkę o Czarnej Magii?
Z satysfakcją zauważyłam że się zarumieniła.
- Ja... Bo... Cóż, ja...
- Nie satysfakcjonuje mnie taka odpowiedź.
- Bo widzisz kochanie, ja... CO TU ROBI TEN WĄŻ?!
- Krassja? Siedzi. I jest grzeczna, więc nie przesadzaj. I nie próbuj zmieniać tematu!
- Tty nazwałaś tto coś?!
- To nie coś, to... ciężko to określić... to taka moja przyjaciółka.
Kiedy w języku węży poprosiłam Krassję żeby weszła mi na ręce, mama wytrzeszczyła oczy, ojciec się uśmiechnął, a profesorowi jedna brew powędrowała do góry. Moja bestyjka owijając się wokół moich ramion zapytała się co to za dwunogi.
- Nie bój się Krassjo, nic ci nie zrobimy. Chodź tu.
O dziwo zanim zdążyłam się odezwać zrobił to mój ojciec. Z uśmiechem patrzyłam na nieufność Krassji, ale żeby wiedziała że to prawda podeszłam do rodziców kilka kroków bliżej. Pan i Władca Wszelkich Ciemnych Sił pogłaskał ją po głowie. Słysząc w korytarzu jakiś dźwięk cofnęłam się o krok i spojrzałam pytająco na ojca.
- Ach no tak... Zapomniałem o...
- Zaraz wracam. - przerwałam mu.
Uznałam że trzeba zobaczyć jak oni zareagują na mnie z wężem na rękach. Zobaczyłam tylko dziwne spojrzenia Snape'a i matki oraz usłyszałam krótką odpowiedź mojego ojca - po prostu słuchajcie - i już mnie nie było.
- Żegnam państwa, spadać na misje, do domów czy gdzieś tam. - widząc tylko wielkie od strachu oczy i zero innych reakcji, podniosłam trochę głos - Powiedziałam WON!
I to podziałało. W jednej sekundzie stali w tamtej sali a w następnej już ich nie było.
- I tak to się robi! - wykrzyknęłam szczęśliwa.
- Tylko czemu oni ssię ciebie boją? Przecież ty wcale nie jesssteśśś ssstraszszszna...
- Dzięki Krassjo...
Z pokoju usłyszałam śmiech. Przewróciłam oczami i kazałam Krassji iść obok mnie. Mimo wszystko 17 kilo na rękach to dość dużo szczególnie że wciąż byłam osłabiona. Wróciłyśmy do pokoju a ja od razu kazałam mamie wypić eliksir i nie wracać do poszukiwań.
- Wiem jak można by było wiarygodnie usprawiedliwić moje zniknięcie ze szkoły. Tylko że wam się to nie spodoba. Torturowałeś jakichś mugoli ja się dowiedziałam i tu przyszłam. Uleczyłam ich, wyczyściłam im pamięć i odtransportowałam do ich domów. Jak wróciłam tu ukarałeś mnie za nieposłuszeństwo torturami.
- To dobry plan, ale nie da się podrobić efektów od klątw... Nie, nie zgadzam się!
- Ty musiałbyś tylko rzucić jedno Crucio resztę mógłby załatwić profesor. Musisz to zrobić! Inaczej wszystko się wyda! Proszę!
- Nie! Wymyślimy coś innego...
- Doskonale wiesz, że to jedyne wyjście!
- Kochanie, nasza córka ma rację i choć tego nie popieram...
- Nie!
- Z całym szacunkiem mój Panie, ale...
- Crucio!
I na to czekałam. Wiedziałam że mu w końcu puszczą nerwy. Wiedziałam również że ofiarą zostanie Snape, więc po prostu stanęłam na drodze zaklęciu. I wiedziałam że nie mogę krzyknąć i tego nie zrobiłam. Jednak nie wytrzymałam i runęłam na ziemię. Ale na nic więcej sobie nie pozwoliłam. Nawet na najmniejsze skrzywienie. Nuciłam sobie w myślach moje ulubione piosenki. Choć ojciec zdjął zaklęcie praktycznie od razu długo czułam ból. Kiedy trochę ustąpił podniosłam się na łokciach i zapytałam:
- Cóż zaczynajmy, panie profesorze.
Po którejś klątwie z kolei nawet nie miałam siły się ruszać, za co dziękowałam Merlinowi. Nie wiem ile czasu spędziłam leżąc na tej podłodze ale wiem że po trzeciej piosence mój mózg się wyłączył.
Kiedy już skończył, odrobinę oprzytomniałam. Na tyle by uśmiechnąć się  uspokajająco do rodziców i powiedzieć że Krassja idzie ze mną. Kiedy usłyszałam jak Nietoperz z Lochów mruczy pod nosem: no tak, panna-wiem-to-wszystko-i-jeszcze-więcej-i-nie-omieszkam-ci-o-tym-przypomnieć-Ridle, potomkini Salazara, kujonka z Gryffindoru, wariatka z szopą na głowie która sieje postrach nawet wśród śmierciojadków i która włada niepodzielnie swoim królestwem, czyli biblioteką, przyjaciółka chłopca-który-przeżył-przez-cholerny-przypadek-i-tylko-po-to-by-mnie-denerwować wraca poraniona do Hogwartu razem z kilometrową, jaskrawozieloną bestią zwaną wężem, o imieniu Krassja! No to pięknie! Ten stary Drops mnie zabije! Miałam wielką ochotę się roześmiać ale jak przypuszczałam skończyłoby się to pewnie moim przeraźliwym krzykiem, więc się powstrzymałam. Pan jestem-wrednym-nietoperzem-i-macie-się-mnie-bać wziął mnie delikatnie na ręce i z Krassją uczepioną jego nogawki aportował się przed bramą Hogwartu.
Teraz kiedy wiedziałam, że ich już tu nie ma mogłam dać upust bólowi, ale uznałam że skoro profesor to znosi to ja też mogę. Jednak nie zdołałam powstrzymać cichego jęku i łez spływających po policzkach. Ten-którego-imienia-boją-się-wszyscy-uczniowie ułożył mnie delikatnie na ziemi, stuknął w Krassję rożdżką i stała się niewidzialna. Zanim cokolwiek powiedział odezwałam się do niej w mowie węży:
- Krassjo idź za nami i postaraj się nikomu nie wpaść pod nogi.
To wyczerpało mnie całkowicie. Nie zemdlałam, o nie. Wiedziałam że nie mogę stracić przytomności ale po prostu nie potrafiłam zmusić ciała do jakiejkolwiek reakcji. A poza tym to co widziałam i słyszałam było bardziej bliskie snu niż jawie.
Mianowicie prof. Snape patrzący się na mnie z wyraźną troską i strachem, powiedział:
- Cicho Hermiono, już będzie wszystko w porządku, nigdy już cię więcej tak nie skrzywdzę, moja chrześnico...




* To zaklęcie jest wymyślone przeze mnie na potrzeby opowiadania (zabrania się kopiować! ;)) w j. łacińskim, a znaczy:
Zraniony Duchu ulecz się
moc ode mnie weź
dobrowolnie ci ją oddaję
niech twe skażenie odejdzie w zapomnienie!
A przynajmniej tak to miało być.