piątek, 13 listopada 2015

ROZDZIAŁ 15

Nie mam siły na pisanie jakiś wielkich mów... Listopad to zdecydowanie mój znienawidzony miesiąc... Nie wiem jak udało mi się wyskrobać dla was rozdział...
Przepraszam że tak krótko się jestem padnięta...
Miłego czytania!


ROZDZIAŁ 15   (cz.1)

Konsekwencje naszych czynów biegną szybciej, niż my przed nimi uciekamy. - Deval Jacques

W pierwszej chwili nie miałam pojęcia co się dzieje, ani gdzie jestem i kim są ci ludzie wokół mnie... Po chwili jednak przypomniałam sobie: Jestem Hermiona Jean Ridle, w tej chwili przebywam w komnatach prof. Snape'a który mnie uleczył a wokół mojego łóżka stoją moi przyjaciele. Zorientowałam się też co mnie obudziło: jakiś pisk i huk.
Dziwną sprawą dla mnie wciąż jednak były następujące rzeczy:
1. Skąd oni się tu w ogóle znaleźli?!
2. Czemu Vati leżała na podłodze?
3. Od kiedy Ginny aż tak jawnie okazywała swoje uczucia (do Blaise'a)?
4. Pan przytulająca się na oczach wszystkich do Harry'ego?
5. Co wzburzyło chłopaków aż tak że byli bladzi jak ściana a w ich oczach malował się strach?
6. I czemu do ciężkiego Merlina patrzyli się na mnie jak na Snape'a kiedy był naprawdę wkurzony?!
W tamtej właśnie chwili usłyszałam coś co pozwoliło mi pojąć każde dziwne zachowanie moich przyjaciół - moją Krassję:
- Csssso się dzieje? Czemu oni wszysssscy się na nas tak gapią?
Ja również zbladłam... Nie ze strachu przed moją pupilką a przed reakcją moich przyjaciół. Bądź, co bądź przytulałam do siebie niczym pluszowego misia, ogromnego i bardzo jadowitowego węża, który dość brutalnie obudzony nie był w najlepszym humorze. Zamarłam z ręką na jej głowie. Widząc i czując przerażonych ludzi moja Krassja zaczęła gniewnie syczeć.
Do pokoju wpadł Snape. Coś mówił ale docierały do mnie tylko pojedyncze słowa: chrześnica... wąż... Hogwart... przyjaciele... zwierzątko... Krążyły w mojej głowie, odbijały się echem od ścian mojego, kompletnie pustego mózgu...
Nagle oprzytomniałam. Nie jestem przecież jakimś zwykłym tchórzem który boi się porozmawiać z przyjaciółmi!
- Krassjo spokojnie. To moi przyjaciele. Nie zrobią nam krzywdy.
Szeptałam do niej w języku węży jednocześnie wracając do głaskania jej.
- Jessssssteś pewna? Bo ssssstrasznie śmierdzą. Jak tchórze.
- Ja też, moja mała bestyjko?
- I nie, i tak. Powinnaś się umyć.
Na jej stwierdzenie wybuchnęłam śmiechem. Zorientowałam się że nie tylko ja.
- Ja też jestem tchórzem?
Krassja zwinnie wyślizgnęła mi się z rąk i ruszyła ku Harry'emu.
Dziewczyny pisnęły, chłopcy drgnęli a nauczyciele już prawie zaczęli rzucać zaklęciami na prawo i lewo. Tylko opiekun Slytherinu spojrzał na mnie i dzięki mojej pewności że Wybrańcowi nic nie będzie powstrzymał resztę kadry.
Krassja zaś zawisła na czubku ogona, rozwinęła na całą długość i szerokość zwały swojego ciała, rozchyliła kaptur, oczy zwęziła w szparki i wyszczerzyła zęby jadowe. Zatrzymała się centymetr przed twarzą chłopaka. Wszystko to rozegrało się w ciągu sekundy. Ale ona nie odpuszczała. Czas się dłużył, chłopak ani drgnął. Kiedy przypominałam sobie to wydarzenie nigdy nie wiedziałam czy trwało ono sekundy, minuty, czy godziny. Straciłam poczucie czasu. Nagle wąż drgnął. Jej oczy wciąż wpatrzone w twarz Harry'ego powróciły do normalnego kształtu. Zwinęła kaptur, schowała zęby i przyjaźnie szturchnęła chłopaka łbem w ramię po czym wróciła do mnie.
- Nie. - stwierdziła z zadowoleniem, a wtedy Harry odetchnął. Uśmiechnęłam się pod nosem wiedząc że mam bardzo odważnego przyjaciela.
Przesłałam nauczycielowi eliksirów myślami prośbę o wyrzuceniu za drzwi reszty kadry poza prof. McGonagall i Dumbledore'em. Całe szczęście że był szpiegiem! Tak się kontrolował że nawet w oczach nie ujrzałam najmniejszej oznaki zdziwienia.
Kiedy spełnił moją prośbę z westchnieniem zwlekłam się z łóżka. Naprawdę nie uśmiechało mi się to (ono było takie ciepłe, miękkie wygodne - wprost wołało: nie opuszczaj mnie, zostań!), ale wiedziałam że w tej chwili i tak nie będę mogła odpocząć w spokoju.
Spojrzałam po sobie i doszłam do wniosku że Krassja na rację: musiałam się umyć i przebrać. Ubranie miałam w strzępach (dosłownie), moje włosy sterczały (każdy w inną stronę) i cała się trzęsłam. Zresztą wcale nie czułam się lepiej.
Przyklęknęłam na kolanach obok Parvati i lekko poklepałam ją po policzkach. Ocknęła się od razu. Nie pozwoliłam jej uciec wzrokiem dopóki się nie uspokoiła. Ginny i Pansy po chwili chwyciły ją w ramiona a ja wstałam z podłogi i podeszłam do nauczycieli.
- Pani profesor, dyrektorze.
- Jak pani się czuje panno Granger?
- Ridle. Darujmy sobie konwenanse panie dyrektorze. Wie pan doskonale jak się czuję. Niech pan pyta.
- Jak?
- Poczułam straszną wściekłość i przymus pójścia do niego. Trafiłam akurat na tortury mugoli. Wyleczyłam ich, wyczyściłam im pamięć i odesłałam. Wtedy on się  zdenerwował i... tyle. Moglibyśmy proszę dokończyć te rozmowę jutro?  Chciałabym się położyć.
- Oczywiście. Niech pani wypoczywa panno... Ridle.
Ona wraz z grupą przyjaciół ruszyła ku swojemu  dormitorium. Po kilku krokach zaczęło mi się kręcić w głowie. W pewnej chwili zostałam trochę z tyłu i szłam zataczając się od ściany do ściany. Wtedy Harry odwrócił się i wziął mnie na ręce szepcząc że to nie ma sensu.
Szczęśliwa wtuliłam się w bezpieczne ramiona mojego prawie-brata i wpadłam w pewnego rodzaju letarg...

piątek, 30 października 2015

ROZDZIAŁ 14

Witam was! W poprzednim rozdziale pisałam wyjaśnienia i teraz, cóż... Nawet nie mogę wam obiecać że to się nie powtórzy bo nie wiem. Przepraszam was...
Co do rozdziału to dziś mój Nietoperz z Lochów zostanie ukazany w trochę bardziej ludzkiej postaci. Ale spokojnie! Nie za bardzo bo w końcu to Nietoperz. I nie, nie zrobię z tego sevmione.
I do tego mam wrażenie że wyszedł mi okropnie płytki i bez wyrazu, taki nijaki. Przepraszam was.



ROZDZIAŁ 14    SEVERUS SNAPE

Człowiek żyje po to, aby kochać. Jeśli nie kocha - nie żyje. - Alexandre Vinet


Korytarze zamku na całe szczęście były już puste. Kiedy niosłem Hermionę do swoich komnat ogarnęły mnie uczucia które, jak myślałem, nigdy więcej nie zagoszczą w moim sercu. Bałem się o nią. Nie chciałem żeby jeszcze kiedykolwiek spotkała ją taka krzywda. Chciałem się troszczyć o jej bezpieczeństwo.
Od zatrzymania się na środku korytarza i próby zanalizowania moich uczuć powstrzymywało mnie doświadczenie szpiegowskie i właśnie ta cholerna troska która nie powinna istnieć w moim sercu.
- To wszystko nie ma po prostu najmniejszego sensu... - warczałem do siebie idąc do lochów. Będąc tuż przed drzwiami do moich komnat magią bezróżdżkową wyczarowałem patronusa i poleciłem mu zawiadomić Albusa o zaistniałej sytuacji. Westchnąłem ciężko. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem że jeżeli jej plan ma się powieść to on musi ją zobaczyć w takim stanie.
Ledwo zdążyłem położyć ją w moim łóżku gdy rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Podszedłem do nich, a do środka zamiast samego Dumbledore'a wlało się istne morze ludzi: Minerwa, Pomona, Flitwick i Albus wpadli jako pierwsi. Za nimi byli: Weasley (rzecz jasna Ginevra), Zabini, Potter, Parkinson, jedna z bliźniaczek Patil i Malfoy.
- Czy ja niewyraźnie mówię?! Powiedziałem Albus Dumbledore! SAM!
- Chcemy się dowiedzieć co się stało z Hermioną! - odparli mi na to uczniowie.
Na widok ich zaciętych i pełnych troski min trochę złagodniałem co, mówiąc delikatnie, mnie zdenerwowało. Jeszcze ktoś (nie daj Merlina Minerwa) się o tym dowie a wtedy marny mój los...
Jednak zamiast zacząć ich wszystkich wyganiać po prostu warknąłem żeby poczekali w tym pokoju. Tylko dyrektora wepchnąłem do mojej sypialni i zamknąłem drzwi tuż przed wścibskimi nosami reszty tego tałatajstwa.
Albusowi aż oczy się poszerzyły na widok dziewczyny.
Machnąłem różdżką zdejmując z niej resztki ubrań i na chwilę zamarłem nie wiedząc od czego zacząć. Po chwili jednak przywołałem potrzebne eliksiry i rozpocząłem żmudny proces leczenia jej.
Przede wszystkim zacząłem od zaklęcia sprawdzającego i od razu się skrzywiłem. Hermiona miała niestety poza ranami powierzchownymi również kilka krwotoków wewnętrznych, złamane żebro, kilka otwartych złamań i dwa przypadki, w których tylko cud ją ochronił bo odłamki kości znalazły się niebezpiecznie blisko delikatnych narządów wewnętrznych.
Jako pierwsze usunąłem właśnie te odłamki, następnie złamania i krwotoki lecz niestety nie wszystkie rany powierzchowne mogłem wyleczyć całkowicie. Pozostanie jej kilka blizn.
Gdy skończyłem wymachiwać różdżką podałem jej eliksir uzupełniający krew, przyspieszający zrastanie się kości i wzmacniający a potem opadłem na fotel.
Masując sobie podstawę karku zorientowałem się że leczyłem ją ponad dwie godziny.
Po chwili podniosłem się i razem z Dumbledore'em opuściłem moją sypialnię. Na dźwięk otwieranych drzwi wszyscy jak jeden mąż odwrócili się w naszą stronę i rzucili jak stado wygłodniałych hipogryfów na mięso.
- Co jej się stało?
- Jak ona się czuje?
- Możemy ją odwiedzić?
- Teraz już będzie z nią dobrze ale żadnych odwiedzin! Chciałbym się dowiedzieć czemu właściwie wy wszyscy byliście z Albusem. Może ktoś byłby w stanie odpowiedzieć mi na to pytanie?
- Było zebranie w związku z Voldemortem i panną Gr... Ri... Hermioną.
To wachanie Minerwy mnie także zapędziło w tamte rejony.  Zastanawiałem się przy jakim nazwisku zostanie. Zanim jednak zagłębiłem się w rozmyślania rzuciłem w przestrzeń:
- I? Co ustaliliście?
Pogrążyłem się w dyskusji i zapomniałem o pozostałych "gościach", co okazało się jednym z większych moich błędów...


HARRY POTTER

- Albusie przyjdź proszę do mnie. Chodzi o pannę Granger. - wyszeptała łania głosem Snape'a i znikła.

Wytrącony z rytmu prof. Flitwick zdający akurat wtedy sprawozdanie zbladł, razem z resztą nauczycieli i nami, uczniami.
Ogarnął mnie blady strach. Skoro chodziło o Hermionę to wiedziałem że mogę się spodziewać absolutnie wszystkiego... Praktycznie pobiegliśmy do lochów.
Kiedy Snape nas zobaczył wydaje mi się że był łagodniejszy niż zwykle, ale przecież to niemożliwe. W końcu to Snape.
Podczas gdy on leczył Mionę nauczyciele cicho ze sobą rozmawiali, my jednak nie byliśmy w stanie. Dziewczyny obejmowały się ramionami, Draco i Blaise stali przed jakaś biblioteczką a ja wydeptywałem ścieżkę na dywanie.
W końcu drzwi sypialni Snape się otworzyły i obydwoje wyszli z pokoju. Od razu wszyscy zasypali ich gradem pytań ale on nas zbył półsłówkami i zrozumiałem że dopóki Hermiona się nie obudzi nic nam więcej nie powie. Zapytałem się go tylko jeszcze czy można na odwiedzić i nie zwracając dużej uwagi na jego przeczącą odpowiedź już myślałem jak się do niej wślizgnąć.
Gdy nauczyciele odeszli rozmawiając powiedziałem towarzystwu że idziemy odwiedzić naszą przyjaciółkę. Skoro żaden nie protestował cicho otworzyłem drzwi i wszedłem do środka a za mną reszta.
Hermiona leżała na ogromnym łóżku zwinięta w pozycji embrionalnej z twarzą lekko skrzywioną z bólu. Oddychała jednak równomiernie i spała spokojnie. Nagle cicho westchnęła i obróciła się na drugi bok przytulając się do czegoś leżącego po jej lewej stronie. Zmarszczyłem brwi z konsternacją. Z natury byłem ciekawski (na swoją obronę rzec mogę że inni obecni wtedy w pokoju również wykazali się ta cechą) i obszedłem łóżko dookoła. W tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy naraz: Parvati zemdlała, Ginny i Pan krzyknęły, Blaise i Draco rozszerzyły się oczy a pięści zacisnęły, ja wciągnąłem z sykiem powietrze a Miona się obudziła. Zrobiliśmy to na widok przytulanki Hermiony: ogromnego, zielonego węża.
Nasza przyjaciółka przez chwilę machinalnie głaskała łeb tego czegoś, co też się obudziło i wyglądało na bardzo niezadowolone lecz po chwili zdecydowanie zbladła i zamarła.
W tym że stanie zastał nad Snape...

środa, 30 września 2015

Dramione miniaturka dla Lestrange

A więc dramione... Proszę bardzo.
Miniaturka dla Lestrange za tak miłe opinie o moich blogach. Kochana cieszę się że podobają ci się moje opowiadania i mam nadzieję że zostaniesz ze mną do końca.


MA DAME

- Co ty tu robisz Smoku? Złoty Chłopczyk pokonał Czarnego Pana, wszyscy się dowiedzieli kto był szpiegiem, a teraz czas na świętowanie! - do pewnego ciemnego pokoju wszedł Blaise Zabini i spróbował zarazić szczęściem swojego przyjaciela.
- Nie jestem w nastroju Diable... - odparł ponuro Draco Malfoy upijając łyk Ognistej.
Blaise wyczuł że chodzi o coś poważnego i natychmiast uśmiech spełzł mu z twarzy. Nalał sobie whisky i usiadł patrząc w oczy swojego przyjaciela, prawie brata.
- Mów. - zachęcił
Malfoy ciężko westchnął ale uznał że jemu akurat może się trochę pożalić.
-  Widzisz Diable, zakochałem się...
- To wiem. W Granger. Jak ja w Wiewiórce.
- Uhm. Ona mnie urzekła całą sobą, swoją inteligencją, poczuciem humoru, oczytaniem, wyrozumiałością, tym jak szybko nam wybaczyła, swoimi zdolnościami, zapałem do nauki, a nawet tym jak słodko marszczy nosek gdy się nad czymś zastanawia czy irytuje. Każdą jej obrazę odczuwałem jak swoją, nie chciałem żeby spotkała ją jakakolwiek krzywda, cały czas zamiast bać się o rodziców martwiłem się o nią. Ona podbiła nawet ich serca! Nie wiem jak znieśliśmy jej tortury... Co najdziwniejsze, choć dla mnie jest najpiękniejsza na całym świecie, to nie dbałem o to jak wygląda. Wystarczył mi jeden jej uśmiech bym latał pod chmurami... Po wojnie chciałem jej powiedzieć co czuje ale tego nie zrobię.
- Czemu? Przecież...
- Bo widziałem jak ten idiota Weasley ją całował!
Wtedy Zabini'ego olśniło! Jego przyjaciel opuścił Wielką Salę kiedy Wieprzlej poprosił Mionę o chodzenie. I nie zdążył usłyszeć jak odmawia!
- Ale nie wiesz...
- Że się nie zgodziłam ty bezmózga i tchórzliwa fretko!
Zabini nieźle wkurzony że ktoś już drugi raz mu przerywa, miał jej wygarnąć ale oprzytomniał i strategicznie wymknął się z pokoju. Oczywiście podążył do Nory żeby się oświadczyć jego szalonej Wiewiórze bo przecież raz się żyje! Skoro Lord WMordęMłot go nie zabił to jej bracia też nie dadzą rady. Chyba...
- Co ty tu robisz?!
- Szukam pewnego idioty który zwiał z Zamku żeby się zaszyć w jakiejś dziurze i topić smutki w alkoholu z nieistniejącego powodu! Ja wiem że ty jesteś ślizgonem ale zachowaj się jak mężczyzna i powiedz co do mnie czujesz!
Blondyn westchnął ale ośmielony przez whisky odpowiedział:
- Kocham cię ty uparta i przemądrzała gryfonko.
Hermiona z uśmiechem na ustach rzuciła mu się w ramiona i wyszeptała do ucha:
- Ja ciebie też kocham ty strachliwy ślizgonie.
Chłopak oniemiał.
- Ale... ale Wieprzlej?!
- Pocałował mnie raz ale ja tego nie chciałam. A zanim zdążyłam powiedzieć nie ciebie już nie było.
Malfoy chwycił dziewczynę w pasie i zaczął ją obracać szczerząc się przy tym jak głupi do sera. Hermiona ze śmiechem poprosiła żeby ją postawił. Spełnił jej życzenie ale wciąż trzymał w ramionach. Oparłwszy głowę o jej czoło wyszeptał:
- Jeszcze jakieś życzenia ma dame*?
- Tylko jedno mon chêre*... pocałuj mnie wreszcie.
Nie protestował. Pocałował ją czule i delikatnie. Patrzyli sobie w oczy starając się przekazać drugiej osobie swoje uczucia. Po chwili jednak Draco znów zbliżył wargi do jej ust. I tym razem nie oderwał się od niej dość długo.


- Czyś ty zwariował do reszty?! Nasze dziecko będzie kim chce i nie opowiadaj mu bzdur o innych domach! A poza tym Charline ma dopiero dziesięć lat!
- Moja mała córeczka musi być ślizgonką!
- Nasza Malfoy, nasza! I chcesz tego tylko dlatego że Flynn jest gryfonem!
- No może i tak ale co ja ci poradzę że jest nierówno! Ty i Flynn to gryfoni a tylko ja jestem ślizgonem!
- A cała twoja rodzina to niby co?! I jeśli już to ona będzie puchonką.
- Czemu?
- Pomyśl...
- No tak, właściwie masz rację. A nasze bliźniaki? Casie i Jas?
- Cassandra to stuprocentowa krukonka ale Jason wygląda mi na ślizgona.
- Tak myślisz?
- Ja to wiem.
- To będziemy mieć w domu zoo...
- Już mamy.


- Miałaś rację... Gryfon, puchonka, krukonka i ślizgon...
- Może z ich pomocą skończy się ta wojna w Hogwarcie?
- Miejmy nadzieję że po siedmiu latach nauki Zamek będzie jeszcze stał! Odpisać im?
- Nie teraz. Mam lepszy pomysł...


I tak ich życie się toczyło. Przyjaźnili się z Blaise'em i Ginny, z Harry'm i Vati, z Ronem i Luną i z wieloma innymi.
Mieli też dużo wnuków którymi się zajmowali.
A w każde święta ich wielki dom rozbrzmiewał głosem wielu osób.
Czyli jak to w bajkach: i żyli długo, i szczęśliwie.
Bo ich życie było bajką...




Ma dame - fran. moja pani
Mon chêre - fran. mój drogi

wtorek, 1 września 2015

ROZDZIAŁ 13

Witam wszystkich! Sądzę że nie wszyscy zajrzeli do poprzedniego postu, więc jeszcze raz. Przepraszam za tak długą nieobecność na blogach, wszystkich moich czytelników. Wakacje wakacjami, a blog blogiem. Każdy ma życie realne i moje się o mnie dość brutalnie upomniało. Miałam wiele spraw do załatwienia, a Pan Wena zrobił sobie swoje wakacje. Jeszcze raz przepraszam. Jeśli to was pocieszy: cholernie tęskniłam. :) ;)
I postaram się jutro wstawić przeprosinową miniaturkę.
Następny rozdział? Nie wiem kiedy. Zajrzyjcie za tydzień w poniedziałek późnym wieczorem MOŻE będzie.
A tak w ogóle to jak wam minęły wakacje? Do której klasy idziecie dzisiaj?
Za pierwszy komentarz pod postem miniaturka z wybranym parringiem nie tylko z HP, oczywiście jeżeli znam.
W następnym rozdziale zmiana narratora! Kto zgadnie na kogo?
I proszę piszcie komentarze! Nawet gdyby miała to być tylko kropka. To naprawdę motywuje.
Acha i przepraszam za błędy, ale zwalę to na porę o której wstawiam rozdział.
Zapraszam do lektury,
Kotka


Rozdział 13

"Szybka decyzja zwykle świadczy o czujnym umyśle." - Hill Napoleon

"Właśnie siadałam gdy dobiegł mnie jego głos wypowiadający zaklęcie."

Odbiłam je krótkim ruchem nadgarstka i odwróciłam się do Ronalda z chęcią mordu wypisaną na twarzy. Jego przerażenie ani trochę nie ułagodziło mojego pragnienia, wręcz przeciwnie.
- Jak mogłeś?! Myślałam że jesteśmy przyjaciółmi! W plecy?! I ty masz czelność nazywać się czarodziejem czystej krwi?! Jesteś tchórzem Ronald! Tchórzem, bez odrobiny honoru!
Pewnie dalej bym na niego krzyczała ale przeszkodził mi w tym silny ból głowy. Zatoczyłam się do tyłu i opadłam na ławkę, ponieważ stał się jeszcze silniejszy. W tym samym czasie Draco, Zabini i prawie połowa ślizgonów włącznie z prof. Snape'em złapała się za lewe przedramiona, a Harry za bliznę. W pewnej chwili zrobiło mi się ciemno przed oczami, ból mnie tak jakby wessał. Z czarnej plamy wyłoniły się niewyraźne kontury wielu zbitych postaci i jednej górującej nad nimi która krzyczała, a wręcz darła się: "Jak to się nie budzi?!" Zrozumiałam że chodzi o moją matkę i że coś jej się stało. Gdy tylko sformułowałam to zdanie na powrót otoczyła mnie feeria barw, zapachów i dźwięków. W stronę  otaczających mnie zmartwionych przyjaciół rzuciłam szybkie 'nic mi nie jest' i zerwałam się z miejsca. Oczywiście ten szczur, Weasley, zdążył się już ulotnić ale w tamtej chwili mnie to nie obchodziło. Zmusiłam nogi do biegu i starałam się w jak najkrótszym czasie dotrzeć na błonia potrącając jak najmniej ludzi. Tam wyobraziłam sobie salę z mojej wizji i teleportowałam się tam. Niestety wylądowałam dokładnie na dwójce Merlinowi ducha winnych śmierciożerców. Poprzez hałas tym wywołany każdy inny obecny w tamtej sali się na nas popatrzył. Nawet Czarny Pan zaprzestał swojej tyrady.
- Ojcze! - wykrzyknęłam próbując stanąć na nogi i nie zwracając uwagi na niedowierzające spojrzenia innych oraz jakiś tuzin różdżek wymierzonych we mnie - Jeżeli nie chcesz mieć Dumbledore'a z całym Zakonem na głowie musisz się uspokoić! Natychmiast!
Kiedy choć trochę się wyciszył zapytałam:
- Teraz spokojnie opowiedz mi co się stało mamie?
- Te dwa głąby - syknął wskazując na Lestrange'a i Notta seniora - próbują mi wmówić że twoja matka leżała na podłodze biblioteki no to ją zanieśli do sypialni.
- W bibliotece... Leżała... - mruczałam do siebie, nagle skierowałam się do "tych dwóch głąbów" i zadałam im pytanie - Jak ona wyglądała?
- Jakby spała, ale...
- Ale CO?!
Mój ton i wyraz oczu (czyli to jak strzelałam błyskawicami) podziałały na nich dość trzeźwiąco, co poskutkowało szybką i spójną odpowiedzią.
- Ale spokojnie. Ludzie podczas snu się trochę ruszają, a Lady tylko oddychała, bardzo płytko i wolno.
- Czy ktokolwiek dotykał czegokolwiek w bibliotece poza nią?!
- Nnie wwiemy...
Gdyby to nie była dość nagląca sytuacja pewnie zdziwiłabym się tym jakie wrażenie wywieram na ludziach. A teraz tylko zawarczałam i zazgrzytałam zębami.
- GDZIE DO CHOLERY JEST TA PRZEKLĘTA BIBLIOTEKA!?
- Schodami po lewo, piętro wyżej, korytarz w prawo i siódme drzwi po lewej. Ale...
- DALEJ SIĘ NIE DAŁO!?
Przerwałam ojcu w pół zdania bo jeżeli to jest to o czym myślę że jest, to liczy się każda sekunda. 
- MACIE MI SIĘ NIE PLĄTAĆ MIĘDZY NOGAMI I DOTYCZY TO TAKŻE CIEBIE OJCZE!
I niezwracając uwagi przerażonych śmierciożerców i zdumionego oraz trochę wściekłego Lorda WMordęMłota pobiegłam sprintem do biblioteki. Pomimo dużej odległości sali od niej trafiłam tam dość szybko. Tak jak myślałam na stoliku leżało wiele czarnomagicznych ksiąg a ta która była otwarta, nie powinna być czytana przez niewprawnych czarodzieji w tym rodzaju magii, a już na pewno nie wraz z innymi książkami z tej dziedziny. Wymagała zbyt wiele mocy. Nawet Riddle (ja sądzę że również Drops) nie mogliby przeczytać jej całej bez odpoczynku.
Ubolewając nad nieostrożnym zachowaniem mamy, machnęłam różdżką i książki wróciły na miejsce, kolejnym ruchem zabezpieczyłam działy z nimi barierami niepozwalającymi zdjąć książki czarodziejowi o nieodpowiedniej mocy lub przygotowaniu.
Następnie zamiast tracić czas na bezsensowną bieganinę aportowałam się w tamtej sali. Jako że minęło jakieś pięć minut od kiedy z niej wybiegłam każdy wciąż patrzył się na korytarz.
- Ojcze idę do matki i radzę żeby mi nikt nie przeszkadzał. Zawiadom tylko profesora Snape'a i poproś go żeby przyniósł jeden eliksir energetyczny i wzmacniający.
Nie czekając na jakąkolwiek reakcję weszłam do pokoju i zablokowałam drzwi zaklęciem. 
- Ech mamo... Ty to masz talent... - wymruczałam do niej karcącym tonem i po raz kolejny pokręciłam głową.
Szybkim krokiem podeszłam do jej łóżka w myślach przypominając sobie słowa zaklęcia. W chwili gdy miałam zacząć inkantację przypomniałam sobie o Krassji. Zdjęłam ją z szyi, odczarowałam i przykazałam jej żeby mi nie przeszkadzała. Ponownie ułożyłam ręce nad głową i sercem mamy i śpiewnie zaintonowałam:
"Vulnero Spiritus curate
cervix me prehendo
libere tribuo dati
contagio egredior in oblivio!"*
Powtarzałam to kilka razy i czułam jak uchodzą że mnie siły. Gdy moja "pacjentka" jękneła z ulgą opuściłam ręce i głęboko odetchnęłam.
- Jak się czujesz? - wyszeptałam do niej z uśmiechem.
- Dobrze, a nawet świetnie. Ale ostatnie co pamiętam to sufit biblioteki a teraz budzę się w pokoju gościnnym a ty kochanie stoisz nade mną i wyglądasz - nie obraź się córeczko - jak sama śmierć.
- Przesadziłaś po prostu z książkami o Czarnej Magii a ją ci tylko pomogłam wyzdrowieć. Resztę opowie ci ojciec. - zanim zdążyła coś powiedzieć dokończyłam - Wierz mi, lepiej żeby zajął się tobą niż wciąż się wyżywał na swoich podwładnych bo mogą tego nie przeżyć.
- No tak, ale kochanie...
- Nic mi nie jest mamo.
Machnęłam ręką zdejmując z drzwi zaklęcie blokujące, jednak to wyczerpało mnie całkowicie. Ojciec od razu doskoczył do matki więc żadne z rodziców nie widziało mojego prawie-upadku. Czemu prawie? Otóż prof. Snape w przeciwieństwie do Lorda Wielokonta swoją uwagę skupił na mnie i kiedy zobaczył jak osuwam się na ziemię, złapał mnie w kilka sekund. W czasie kiedy moi rodzice upewniali się że wszystko jest w porządku z ta drugą osobą, nauczyciel poklepał mnie delikatnie po policzkach, wcisnął w rękę eliksir energetyzujący i wyszeptał zdanie które szybko mnie otrzeźwiło: weź się w garść Riddle, bo zauważą. Potrząsnęłam głową, odszepnęłam podziękowania i wypiłam miksturę. Gdy to zobaczył dał mi eliksir wzmacniający i stanął w nogach łóżka.
- Ekhm... Ekhm... Nie jesteście tu sami.
Oboje usiedli na łóżku kobiety. Ona w pozycji półleżącej z głową na jego klatce piersiowej, on obejmował ją ramionami, a głowę delikatnie postawił w jej włosach. Wyglądali razem naprawdę słodko, aż miałam ochotę zapłakać wiedząc że jestem sama i że raczej tak zostanie.
- No dobrze więc może mi teraz łaskawie wyjaśnisz mamo, czemu naraziłaś swoje życie czytając pewną książkę o Czarnej Magii?
Z satysfakcją zauważyłam że się zarumieniła.
- Ja... Bo... Cóż, ja...
- Nie satysfakcjonuje mnie taka odpowiedź.
- Bo widzisz kochanie, ja... CO TU ROBI TEN WĄŻ?!
- Krassja? Siedzi. I jest grzeczna, więc nie przesadzaj. I nie próbuj zmieniać tematu!
- Tty nazwałaś tto coś?!
- To nie coś, to... ciężko to określić... to taka moja przyjaciółka.
Kiedy w języku węży poprosiłam Krassję żeby weszła mi na ręce, mama wytrzeszczyła oczy, ojciec się uśmiechnął, a profesorowi jedna brew powędrowała do góry. Moja bestyjka owijając się wokół moich ramion zapytała się co to za dwunogi.
- Nie bój się Krassjo, nic ci nie zrobimy. Chodź tu.
O dziwo zanim zdążyłam się odezwać zrobił to mój ojciec. Z uśmiechem patrzyłam na nieufność Krassji, ale żeby wiedziała że to prawda podeszłam do rodziców kilka kroków bliżej. Pan i Władca Wszelkich Ciemnych Sił pogłaskał ją po głowie. Słysząc w korytarzu jakiś dźwięk cofnęłam się o krok i spojrzałam pytająco na ojca.
- Ach no tak... Zapomniałem o...
- Zaraz wracam. - przerwałam mu.
Uznałam że trzeba zobaczyć jak oni zareagują na mnie z wężem na rękach. Zobaczyłam tylko dziwne spojrzenia Snape'a i matki oraz usłyszałam krótką odpowiedź mojego ojca - po prostu słuchajcie - i już mnie nie było.
- Żegnam państwa, spadać na misje, do domów czy gdzieś tam. - widząc tylko wielkie od strachu oczy i zero innych reakcji, podniosłam trochę głos - Powiedziałam WON!
I to podziałało. W jednej sekundzie stali w tamtej sali a w następnej już ich nie było.
- I tak to się robi! - wykrzyknęłam szczęśliwa.
- Tylko czemu oni ssię ciebie boją? Przecież ty wcale nie jesssteśśś ssstraszszszna...
- Dzięki Krassjo...
Z pokoju usłyszałam śmiech. Przewróciłam oczami i kazałam Krassji iść obok mnie. Mimo wszystko 17 kilo na rękach to dość dużo szczególnie że wciąż byłam osłabiona. Wróciłyśmy do pokoju a ja od razu kazałam mamie wypić eliksir i nie wracać do poszukiwań.
- Wiem jak można by było wiarygodnie usprawiedliwić moje zniknięcie ze szkoły. Tylko że wam się to nie spodoba. Torturowałeś jakichś mugoli ja się dowiedziałam i tu przyszłam. Uleczyłam ich, wyczyściłam im pamięć i odtransportowałam do ich domów. Jak wróciłam tu ukarałeś mnie za nieposłuszeństwo torturami.
- To dobry plan, ale nie da się podrobić efektów od klątw... Nie, nie zgadzam się!
- Ty musiałbyś tylko rzucić jedno Crucio resztę mógłby załatwić profesor. Musisz to zrobić! Inaczej wszystko się wyda! Proszę!
- Nie! Wymyślimy coś innego...
- Doskonale wiesz, że to jedyne wyjście!
- Kochanie, nasza córka ma rację i choć tego nie popieram...
- Nie!
- Z całym szacunkiem mój Panie, ale...
- Crucio!
I na to czekałam. Wiedziałam że mu w końcu puszczą nerwy. Wiedziałam również że ofiarą zostanie Snape, więc po prostu stanęłam na drodze zaklęciu. I wiedziałam że nie mogę krzyknąć i tego nie zrobiłam. Jednak nie wytrzymałam i runęłam na ziemię. Ale na nic więcej sobie nie pozwoliłam. Nawet na najmniejsze skrzywienie. Nuciłam sobie w myślach moje ulubione piosenki. Choć ojciec zdjął zaklęcie praktycznie od razu długo czułam ból. Kiedy trochę ustąpił podniosłam się na łokciach i zapytałam:
- Cóż zaczynajmy, panie profesorze.
Po którejś klątwie z kolei nawet nie miałam siły się ruszać, za co dziękowałam Merlinowi. Nie wiem ile czasu spędziłam leżąc na tej podłodze ale wiem że po trzeciej piosence mój mózg się wyłączył.
Kiedy już skończył, odrobinę oprzytomniałam. Na tyle by uśmiechnąć się  uspokajająco do rodziców i powiedzieć że Krassja idzie ze mną. Kiedy usłyszałam jak Nietoperz z Lochów mruczy pod nosem: no tak, panna-wiem-to-wszystko-i-jeszcze-więcej-i-nie-omieszkam-ci-o-tym-przypomnieć-Ridle, potomkini Salazara, kujonka z Gryffindoru, wariatka z szopą na głowie która sieje postrach nawet wśród śmierciojadków i która włada niepodzielnie swoim królestwem, czyli biblioteką, przyjaciółka chłopca-który-przeżył-przez-cholerny-przypadek-i-tylko-po-to-by-mnie-denerwować wraca poraniona do Hogwartu razem z kilometrową, jaskrawozieloną bestią zwaną wężem, o imieniu Krassja! No to pięknie! Ten stary Drops mnie zabije! Miałam wielką ochotę się roześmiać ale jak przypuszczałam skończyłoby się to pewnie moim przeraźliwym krzykiem, więc się powstrzymałam. Pan jestem-wrednym-nietoperzem-i-macie-się-mnie-bać wziął mnie delikatnie na ręce i z Krassją uczepioną jego nogawki aportował się przed bramą Hogwartu.
Teraz kiedy wiedziałam, że ich już tu nie ma mogłam dać upust bólowi, ale uznałam że skoro profesor to znosi to ja też mogę. Jednak nie zdołałam powstrzymać cichego jęku i łez spływających po policzkach. Ten-którego-imienia-boją-się-wszyscy-uczniowie ułożył mnie delikatnie na ziemi, stuknął w Krassję rożdżką i stała się niewidzialna. Zanim cokolwiek powiedział odezwałam się do niej w mowie węży:
- Krassjo idź za nami i postaraj się nikomu nie wpaść pod nogi.
To wyczerpało mnie całkowicie. Nie zemdlałam, o nie. Wiedziałam że nie mogę stracić przytomności ale po prostu nie potrafiłam zmusić ciała do jakiejkolwiek reakcji. A poza tym to co widziałam i słyszałam było bardziej bliskie snu niż jawie.
Mianowicie prof. Snape patrzący się na mnie z wyraźną troską i strachem, powiedział:
- Cicho Hermiono, już będzie wszystko w porządku, nigdy już cię więcej tak nie skrzywdzę, moja chrześnico...




* To zaklęcie jest wymyślone przeze mnie na potrzeby opowiadania (zabrania się kopiować! ;)) w j. łacińskim, a znaczy:
Zraniony Duchu ulecz się
moc ode mnie weź
dobrowolnie ci ją oddaję
niech twe skażenie odejdzie w zapomnienie!
A przynajmniej tak to miało być.

czwartek, 30 lipca 2015

MINIATURKA DLA JULI S. R.L.H.G

Witajcie! Wiem że znowu mnie długo nie było i przepraszam za to. Jednak mam życie poza blogiem a doszło mi nagle wiele spraw do załatwienia i wakacje Pana Weny wcale nie pomagają, także przepraszam... Wiem że to niewiele zmieni ale naprawdę jest mi przykro. I nie mogę obiecać że to się więcej nie powtórzy, bo nie wiem. I tyle.
Jutro postaram się dodać rozdział.
A i Julio S., moja imienniczko, ta miniaturka nie jest z moim ulubionym parringiem, bo takiego nie mam. Wena mnie natchnęła podczas oglądania HP i Więzień Azkabanu. Mam nadzieję że ci się spodoba.
Miłego czytania!
Wasza Kotka!
P.S.
Mój drugi blog od piątku (31.07.2015) będzie miał inny adres fremione-jestes-dla-mnie-wszystkim.blogspot.com

- Kochanie wróciłem!
W domu rozległ się głos mężczyzny, który przestraszony brakiem odzewu od swojej żony zawołał jeszcze raz:
- Skarbie?!
- Na górze!
Uspokojony, zostawił płaszcz w przedpokoju i ruszył do żony.
- Hermiono co ty tu robisz? W twoim stanie nie powinnaś się przemęczać.
- Nic mi nie jest, po prostu przeglądam stare rzeczy. Znalazłam swój pamiętnik z trzeciej klasy w Hogwarcie. Pamiętasz? To wtedy...
- To wtedy się poznaliśmy i odmieniłaś moje życie.
- A ty moje, Remusie.

01.09.1993
Dzisiaj mamy pierwszy dzień szkoły. Po dwóch długich miesiącach nareszcie wróciłam do Hogwartu! Oczywiście nie obyło się to bez kolejnej przygody: w pociągu do naszego przedziału wszedł dementor i zaatakował Harry'ego. Na szczęście jakiś mężczyzna który jechał z nami wyczarował patronusa. Nazywa się Remus Lupin. Podczas uczty okazało się że jest on naszym nowym nauczycielem Obrony Przed Czarną Magią. Może chociaż on nas czegoś nauczy...

03.09.1993
Dzisiaj była pierwsza lekcja OPCM-u i tak jak myślałam nasz nauczyciel jest świetny! Całe szczęście że McGonagall dała mi ten Zmieniacz Czasu, bez niego nie dałabym rady.

05.09.1993
Nie wiem jak wytrzymam tak cały rok. Nie minął nawet tydzień nauki a ja już jestem wyczerpana. Ciągle tylko lekcje, eseje, nauka, lekcje, eseje, nauka, lekcje, eseje, nauka...
Do tego po dzisiejszej lekcji OPCM-u prof. Lupin podszedł do mnie i zaprosił na dodatkowe zajęcia z tego przedmiotu, dla zaawansowanych. Oczywiście się zgodziłam. To naprawdę niesamowite! Pierwsze zajęcia mam już jutro i nie mogę się doczekać!

Kobieta nagle przerwała. Krótkim ruchem podniosła do góry głowę i zadała mężowi pytanie:
- Tak właściwie to czemu zaproponowałeś mi wtedy te zajecia?
- Widziałem w tobie, młodą i zdolną czarownicę z ogromnym potencjałem i chciałem ci pomóc go wykorzystać.
- A teraz?
- Teraz widzę niesamowitą kobietę której umiejętności przekraczają moje własne.
- Lizus...
Kobieta ucięła krótką wymianę zdań prychnięciem i wróciła do czytania.

07.09.1993
Mamy niedzielny poranek a dokładniej niedzielne południe! Jest 12:30, a ja dopiero niedawno się obudziłam. Wczorajsze zajęcia...
Po pierwsze skończyły się po dwunastej w nocy (czego wcale nie żałuję, były niesamowite!), po drugie prof. Lupin jest świetnym nauczycielem, po trzecie uczę się na nich niesamowitych zaklęć i po czwarte są fantastyczne! Co prawda do dormitorium dotarłam o pierwszej, a spać się położyłam za piętnaście druga, ale było warto. Mogłabym nawet nie spać całą noc!
Dobrze że odrobiłam już wszystkie prace domowe. Mamy jeszcze ładne dni to wyjdę z jakąś lekturą na spacer, będzie pusto bo to niedziela i wszyscy będą odrabiać lekcje. Doprowadzę się tylko do porządku i poproszę Zgredka o obiad do dormitorium.

Teraz to mężczyzna jej przerwał:
- Naprawdę tak ci się one podobały?
- Oczywiście! Wiesz, jak tak sobie wspominam to dochodzę do wniosku że ty mi się podobałeś od samego początku.
- Doprawdy?
- Tak. Nie widzisz z jaką fascynacją pisałam o zajęciach i o nauczycielu?
- Chyba masz rację...
- Kobieta ma zawsze rację. Pamiętaj o tym, kochanie.
Nie dając mu możliwości na ripostę wróciła do czytania.

13.12.1993
Mam pewne podejrzenia... I boję się tego co się stanie jeżeli one okażą się prawdą...

26.01.1994
To już nie podejrzenia... tylko prawda. Na razie nic nikomu nie powiem. Dalej będę chodzić na jego dodatkowe zajęcia, nie boję się go. Szczególnie że już od kilku tygodni rozmawiamy na nich na różne tematy. Osobiste także. I choć wiem o profesorze tak wiele że mogłabym go nazwać nawet przyjacielem, to on nie powiedział mi o swoich dwóch najważniejszych tajemnicach. No ale cóż, kiedyś się wydadzą.

02.02.1994
Zastanawiam się nad powiedzeniem mu o tym że znam jego tajemnice, ale wciąż się nie mogę przemóc...

Wykorzystując jej przerwę na złapanie oddechu powiedział:
- A ja wciąż nie mogę uwierzyć że tak szybko to odkryłaś i co ważniejsze nie uciekłaś ode mnie mówiąc o tym każdemu dookoła...
- Masz niesamowitą żonę i pamiętaj o tym!
- Skarbie, nie mógłbym o tym zapomnieć. Dziwi mnie fakt że wybrałaś mnie a nie kogoś innego, młodszego, przystojniejszego i nie wilkołaka...
- Przestań!  Rozmawialiśmy już o tym: kocham ciebie, nikogo innego i już nikogo innego nie pokocham. I nie mam czego żałować! To ty jesteś moim szczęściem. A teraz przymknij jadaczkę i daj mi czytać dalej!
I choć kobieta była na niego zdenerwowana, ten zamiast ją uspokoić nic nie mówił, tylko patrzył się na nią z bezgraniczną miłością.

15.06.1994
Dzisiaj wszystko się wydało... A profesor zaprosił mnie jutro na herbatę do siebie.

16.06.1994
Siedzieliśmy na przeciwko siebie, piliśmy herbatę i rozmawialiśmy. Tak jak zwykle. Musiałam mu tylko wyjaśnić skąd i jak długo wiem. I tyle. Powiedział mi że zrezygnuje z nauczania i obiecał mi że już żadna tajemnica nie będzie przez niego ukrywana. Nie zdziwiłam się na żadną nowinę, spodziewałam się ich w krótkim czasie. Oczywiście zrobiło mi się przykro na wieść o tej pierwszej, ale cóż... Wymusiłam na nim kontakt chociaż listowny i przeszliśmy na ty.

Kobieta zamknęła przeczytany pamiętnik i oparła się o  mężczyznę. On objął ją i ułożywszy dłonie na jej dużym brzuchu zaczął rozmowę:
- Tylko ty jesteś w stanie pisać o czymś takim tak spokojnie!
- Ja po prostu wiedziałam że to nie jest nasze ostatnie spotkanie.
- Skarbie uważaj bo zamieniasz się w Sybillę.
- No wiesz!
- Kociaku nie gniewaj się.
- Ech... Na ciebie i tak długo nie potrafię...
- Spójrz! To nasze listy! Nie wszystkie, kilka...
- Ten napisałam do ciebie po tej całej aferze w Ministerstwie... Bałam się że Harry po śmierci Syriusza się załamie, ale musiałam do ciebie napisać. Przecież on był twoim przyjacielem przez tyle lat a ciebie nie miał kto pocieszyć. Spędziłeś wtedy u mnie w domu cały miesiąc. A potem przez sierpień byliśmy w Norze. Spędzałeś że mną cały swój wolny czas i mi to odpowiadało. To wtedy się w tobie zakochałam.
- Cała ty. Najpierw myślisz o innych, dopiero potem o sobie. Zajmowałaś się Cho, Ginny, Parvati, całą rodziną Weasley'ów i jako pierwsza wyciągnęłaś rękę na zgodę do Malfoy'ów i Severusa i zostaliście przyjaciółmi. Dzięki tobie wielu ślizgonów z otoczenia Draco wróciło dokończyć Hogwart, w którym zlikwidowałaś podziały przez wzgląd na czystość krwi. Dzięki tobie Blaise ożenił się z Ginny, Draco z Parvati, Teo z Luną, Harry z Pansy, a Ron z Astorią. Minerwa jest z Kingsley'em i na twoją prośbę zatrudniła w Hogwarcie Tonks jako nauczycielkę OPCM-u a przez to i Severus przestał być kawalerem! Nigdy nie zapomnę jak na początku na nią pomstował.
- A ty to niby lepszy? Nie chciałeś się że mną związać bo uważałeś że rujnuję sobie życie! Ileż to ja się nacierpiałam i napociłam żeby cie przekonać że nie chcę nikogo innego... ech... Och, ten list to jeden z pierwszych z mojego szóstego roku w Hogwarcie. Opisywałam ci w nich praktycznie każdy dzień, a ty pisałeś o planach Zakonu. Potem dyrektor umarł, a Harry postanowił wyruszyć na poszukiwanie horkruksów. Przenosiny Harry'ego... Tak się o ciebie bałam... Na weselu Billa i Fleur czekałam aż poprosisz mnie do tańca... I ta wiadomość... Nasza nagła teleportacja... Odnalazłeś nas... Potem nie było z nami kontaktu... Moje tortury... Muszelka... I w końcu bitwa... Nie wiedziałam co bym zrobiła gdybyś jej nie przeżył, przecież jeszcze nie powiedziałam ci że cię kocham... Na całe szczęście oboje przeżyliśmy... Pamiętam jak, kiedy tylko mi się pokazałeś żywy, pobiegłam do ciebie. To była dość śmieszna sytuacja: oboje w tym samym czasie powiedzieliśmy to samo zdanie: dobrze że żyjesz, bo cię kocham. I chwilę później zaczęliśmy się całować. No cóż, zszokowaliśmy każdego.
- Taaak... To było naprawdę niesamowite. I pomyśleć że było to tylko dwa lata temu...
- Nie mogę tego pojąć... Wciąż mam koszmary i tą okropną nadzieję kiedy idziemy do Nory... Minęły aż dwa lata ale dla mnie to tylko dwa.
- Dokładnie. Ale przynajmniej mamy siebie. I to jest na zawsze.
- Masz rację Remusie.



Bązowowłosy mężczyzna podszedł do siedzącej przed nowym grobem szczupłej kobiety. Delikatnie ją objął, siadając obok niej i odezwał się: - Różyczko, chodź już do domu, dzieci wołają mamę, a Alex chce wiedzieć gdzie są dziadkowie.
- Och braciszku... Ja po prostu nie mogę... Nie wiem co im powiedzieć... I tęsknię za mamą i papą...
- Ja też tęsknię siostrzyczko, ale nie możemy żyć przeszłością. Rodzice chcieliby byśmy żyli dalej. Oboje mamy kochające rodziny, gotowe by nas wesprzeć. Ja swoim dzieciom powiedziałem prawdę. Tobie też to radzę. Kiedyś zrozumieją.
- Masz rację Al, dziękuję.
Kobieta wstała i z opuszczoną głową i zgarbionymi plecami, posuwając nogami ruszyła w stronę domu. Albus (bo tak ten mężczyzna miał na imię) westchnął i potarł twarz dłońmi. Tęsknił za nimi, tak cholernie mocno i to bolało. Oparł łokcie na kolanach i zapłakał. Łkał przez długi czas, wyrzucając wszystkie emocje. W końcu, z oczami wciąż pełnymi łez spojrzał na nagrobek i posłał rodzicom uśmiech. Pół godziny po swojej siostrze, udał się do domu, do reszty rodziny, do dzieci, żony i Rose. Nie mógł się załamać bo oni go potrzebowali i dawali mu siłę.


A na nagrobku wyryty był napis:

REMUS LUPIN                           HERMIONA LUPIN
Zm. 12.07.2066 roku          Zm. 12.07.2066 roku
W każdym tłumie                   Wiedza to nie 
znajdą się osoby                    wszystko, liczy się 
które pokochają cię               to co masz w  
bez względu na wszystko.   sercu.  

NAWET ŚMIERĆ NIE POŁOŻYŁA KRESU ICH MIŁOŚCI

środa, 17 czerwca 2015

ANTYMROCZNY ZNAK I ROZDZIAŁ 12

Jestem kilka dni wcześniej z rozdziałem i oficjalnie odwieszam bloga! JEJ!!
Z nowinek:
rozdziały będą już dłuższe,
następny pojawi się w piątek 26.06,
w wakacje również będę publikować co piątek (no chyba że bardzo będziecie prosić w komentarzach :) ;)),
za pierwszy kom pod tym postem będzie miniaturka z wybranym przez tą osobę parringiem.
I na razie tyle.
Co do dzisiejszego postu...
Rozdział z perspektywy Hermiony, ale zmiana narratora nastąpi niedługo bo w rozdziale 15. Konfrontacja z dyrektorem, troska przyjaciół, kłótnia i zdrada, oto co tak z grubsza będzie dzisiaj.
Liczę na wasze opinie, pozytywne i negatywne. Komentujcie, ja nie gryzę ani nie obrażam się za krytykę.
Miłego czytania!
Wasza, super, hiper, mega szczęśliwa
Kotka! :-D


ROZDZIAŁ 12

Żeby być sobą, trzeba być kimś. - Jerzy Stanisław Lec

I kolejny raz budzę się na czymś miękkim. Nie żebym narzekała, ale wolałabym zasypiać normalnie i budzić się we własnym łóżku. Które notabene też było miękkie, wygodne i przede wszystkim znajome. No i w moim pokoju nie cuchnęło tak jak tutaj ale w rezydencji rodziców też nie, tak pachniał tylko szpital.
Z chęcią bym się wymoczyła w wannie zanim odpowiem na pytania jednak wątpiłam w taką możliwość. Po tym co powiedziałam wczoraj pewnie jak tylko zauważą że sie obudziłam to od razu zażądają wyjaśnień.
Kiedy otworzyłam szeroko oczy zostałam przyjemnie zaskoczona rozczulającym widokiem. Mianowicie: po obu stronach mojego szpitalnego łóżka stały dwa inne a w jego nogach umieszczone były dwa krzesła, które (czego nie dało się nie zauważyć) były znacznie przesunięte w stronę jednej z wysepek bieli w morzu szarości podłogi.
Po mojej prawej w pozycji półsiedzącej spał Harry obejmując ramieniem Pansy przytuloną do jego boku. Na krzesłach spali Diabeł i Draco, i to właśnie oni przesunięci byli w moją lewą stronę, czyli do łóżka Gin i Vati. Rudowłosa leżała głową na kolanach blondynki* a nogi, na których Blaise zanim zasnął pewnie trzymał rękę, zwisały jej poza poręczą. Vati praktycznie leżała na owej poprzeczce a malowniczo zwisająca ręka potwierdzała że mały Smoczek zdecydował się wspierać tą niewiastę swą obecnością.
Uśmiechnęłam do moich przyjaciół ze łzami wzruszenia na polickach. Idealnie się dobrali. I choć będą się wypierać swoich uczuć, i zaprzeczać wszystkim dookoła, i minie naprawdę długi czas zanim będą razem to tak się stanie i będzie im się wspaniale żyło. Mój uśmiech poszerzył się a w oczach zamiast łez zamigotały psotne ogniki, gdy pomyślałam że jak już zostaną parami to będę im wypominać co śmieszniejsze i kompromitujące sytuacje.
- Krassjo! - zawołałam szeptem.
- Tu jestem. - odparła tak samo cicho z podłogi pod łóżkiem.
- Skoczę szybko pod prysznic i zmienię ubrania. Poczekałabyś na mnie pod drzwiami łazienki?
- Jasne, tylko się pospiesz.
Weszłam do omawianego wcześniej pomieszczenia, uprzednio zgarniając swoją różdżkę ze stolika. Tam od razu pozbyłam się szybko sukienki i przywołałam sobie inne ubranie: czarne, wysokie rurki, taki sam top, bordowy, luźny sweter z rękawem trzy/czwarte i takież baleriny oraz oczywiście bieliznę.
Chwyciłam żel pod prysznic i szampon, i weszłam do kabiny. Ciepła woda przyjemnie rozluźniła moje mięśnie i uspokoiła gonitwę myśli. Burza ta związana była ze wspomnieniami z Tiary, a konkretniej z tym o dyrektorze. Co miałam mu powiedzieć i jak on się zachowa?
Niestety nie mogłam stać w tym strumieniu wieczność więc szybko umyłam włosy i ciało, i wyszłam z kabiny. Wytarłam się ręcznikiem a na loki zaaplikowałam zaklęcie suszące i układające. Narzuciłam ubrania i opuściłam łazienkę. Zgarnęłam jeszcze moją gadzinę, uprzednio ją zmniejszając i zakładając jak naszyjnik. Była tak opalizująco zielona, że aż krzyczała: Hej! Spójrz na mnie!, więc musiałam na nią rzucić zaklęcie niewidzialności.
Przy śpiących przyjaciołach zatrzymałam się. Z pomocą różdżki niewygodne krzesła zmieniłam w miękkie fotele, dziewczyny ułożyłam wzdłuż łóżka i przystawiłam bliżej ich oblubieńców, Harry'ego i Pansy wciąż objętych położyłam na boku i każdemu wyczarowałam koc. No - pomyślałam z niemałą satysfakcją - teraz sobie śpijcie. Na kawałku papieru wyskrobałam jeszcze krótką wiadomość o treści:
Nie martwcie się, poszłam porozmawiać z dyrektorem. Spotkamy się na obiedzie. Hermiona.
Położyłam ją w widocznym miejscu i udałam się na spotkanie z Dumbledore'em cicho wzdychając.
Za pół godziny miał być obiad w Wielkiej Sali, więc jeszcze nie było tłoku, każdy był jeszcze na lekcjach. Cieszyłam się z tego, bo nie potrzebowałam w tej chwili pytających spojrzeń, ciekawskich oczu ani wszechobecnych szeptów. A lekcje? No cóż, jutro na nie pójdę i nie powinnam mieć zaległości bo w wakacje udało mi się opracować wszystkie podręczniki do połowy.
Jak przypuszczałam są to moje ostatnie chwile wytchnienia bo jeżeli dyrektor jeszcze nie ogłosił tego że jestem córką Toma Riddle'a to zrobi to teraz. Co akurat nie szczególnie mi przeszkadzało. Chciałam przyjąć jego nazwisko. Nie po to aby każdy przede mną drżał ze strachu, ale dlatego że on jest moim ojcem i pomimo tego że nie darzę go jeszcze taką miłością to na pewno ogromnym szacunkiem. A to jest przykład okazania tego.
Podczas rozmyślania o tym droga od szpitala do gabinetu dyrektora zleciała mi bardzo szybko. Kiedy stanęłam przed dwoma gargulcami i nałożyłam tarczę oklumencji na umysł wyszeptałam hasło obowiązujące przed rozpoczęciem roku, czyli marchewkowe karmelki. Przewróciłam oczami, bo jaki człowiek ustawia sobie coś takiego na hasło!
Gargulce odskoczyły a ja zaczęłam się wspinać szybko po krętych schodach. Przed drzwiami zaczerpnęłam oddechu i zapukałam delikatnie w dębową, gładką powierzchnię. Po stłumionym przez drewno zapraszam, przestąpiłam próg.
- Ach to pani, panno Granger! Niech pani siada. Czy czuje się pani dobrze?
- Świetnie dyrektorze, dziękuję. Ale moje nazwisko brzmi Riddle.
- Oczywiście, oczywiście... więc chce pani przyjąć nazwisko ojca?
- Mogę go nienawidzić - serce załomotało mi gwałtownie w piersi na znak kłamstwa, ale tego widać nie było a niczym innym się nie zdradziłam - ale go szanuję.
- Dobrze więc, niech pani włoży Tiarę Przydziału.
Wstałam z fotela i podążyłam w stronę odpowiedniej półki. Chwyciłam w ręce ten stary kapelusz i nałożyłam go na skronie.
- A więc znowu ty. No tak... Więc przyjmujesz nazwisko ojca... To było do przewidzenia. Dokąd by cię przydzielić... Ojciec był w Slytherinie a matka we francuskim odpowiedniku Ravenclavu. Ty nie pasujesz tylko do Huffelpuffu... Jednak i dom Roweny nie będzie dla ciebie odpowiedni... Gryffindor, czy Slytherin. Odwaga, czy przebiegłość. Impulsywność, czy rozsądek. Ty masz wszystkie cechy, ale po co miałabyś zmieniać garderobę skoro pasujesz i tu, i tu? A do tego jak Tom się poirytuje to będzie zabawnie. GRYFFINDOR! - wykrzyczała, po chwili szepnęła jeszcze - nie okłamuj przyjaciół, lecz pamiętaj nie wszystko jest takie jakie się wydaje.
Odstawiłam ją na miejsce. W chwili gdy miałam cofnąć ręce na lewej usiadł mi Faweks. Spojrzał mi w oczy i przytulił swój mały łepek do mojego policzka. Pogłaskałam go delikatnie. Wciąż stałam tyłem do dyrektora, więc nie widziałam jego miny. Miałam nadzieję że on nie zauważy tego co zaraz zrobię.
- Faweks - wyszeptałam - leć na swoją żerdź i nie przytulaj się do mnie przy nim.
Ptak oczywiście posłuchał się mnie a w chwili gdy zasiadł na zwykłym miejscu ja poczułam jak dziwne macki próbują przełamać mój mur. Zamiast się bronić udałam że nie jest on mocny. Gdy postąpiły krok dalej przesłałam im urywki wspomnień i myśli typowych dla nastolatek. Oczywiście nie zdradziłam się żadnym gestem że wiem co on robi. Usiadłam z powrotem na fotelu i spojrzałam mu w oczy. Macki wycofały się od razu a na jego ustach pojawił się dobrotliwy uśmieszek. Zaczął mówić:
- Panno Riddle, cieszę się że pozostanie pani w Gryffindorze. Jednak nie wiem czy dalej chce pani być członkiem Zakonu?
- Oczywiście że tak dyrektorze. Proponuję żeby uczynił mnie pan szpiegiem. W ten sposób przysłużę się bardziej i odciążę profesora Snape'a. Nie mam racji?
- Dobrze. Proszę teraz już udać się do przyjaciół, na pewno się martwią o panią i pewnie jest pani głodna.
- Dobrze dyrektorze. Do widzenia.
Z niemałą ulgą będąc za drzwiami ciężko westchnęłam. Raźnym krokiem udałam się do Wielkiej Sali. Zatrzymałam się w progu bo przy stole Gryffindoru siedzieli Pans, Blaise i Draco, czyli elita Slytherinu. Zdębiałam na ten widok. Po chwili jedno z moich przyjaciół krzyknęło: Miona! I zaraz tonełam w uściskach. Najpierw na szyi uwiesiła mi się Ginny, sekundę później otoczyły mnie od tyłu w pasie ramiona Pan. Gdy ruda mnie puściła Vati przytuliła mnie delikatnie i pocałowała w policzek. Dalej Diabeł podniósł mnie z podłogi i okręcił kilka razy. Jak mnie puścił to Harry i Draco przytulili mnie na raz. Na te gesty powitalne odpowiadałam uściskami i uśmiechami. Gdy już byłam u każdego raz w ramionach otoczyli mnie kregiem i odezwali się jak jeden mąż:
- Nic ci się nie stało?!
Troska widoczna w ich oczach (tak nawet u ślizgonów) bardzo mnie wyruszyła. Odpowiedziałam szeptem:
- Czuję się świetnie.
Westchneli z ulgą, uśmiechneli się i skierowali do stołu. Kiedy zaczęliśmy napełniać brzuchy zapytałam się z ciekawością:
- Tak właściwie to gdzie jest Ron?
Byłam zaskoczona reakcją na to pytanie: Ginny spurpurowiała, Vati zmrużyła wściekle oczy, na policzkach Pansy wykwitł rumieniec, Harry zazgrzytał zębami, Draco zacisnął dłonie na sztućcach tak mocno że aż mu kłykcie pobielały, a Diabeł wbił paznokcie w dłonie.
- Rety przepraszam was, jestem po p...
- Stęskniłaś się suko?
Aż się zapowietrzyłam, nie sądziłam że Ron może być do tego zdolny. Już rozumiałam ich reakcję. To nie mógł być pierwszy taki wyskok. Powstrzymałam chłopaków chcących się na niego rzucić i kontynuowałam posiłek.
-  No co jest suko? Prawda w oczy kole? Odezwij się szmato!
Nie reagowałam. Wtedy chwycił mnie za ramię i pociągnął w górę.
- Natychmiast mnie puszczaj Weasley! - wysyczałam niczym rasowy wąż. Gdy nie posłuchał spoliczkowałam go. Zawył z bólu i od razu zabrał rękę z mojego ramienia.
- Dziwka! - wypluł z siebie.
- Nie Weasley! Ani szmata, ani suka, ani tym bardziej dziwka! - syczałam do niego - Pozwól że wyjaśnię ci znaczenie tych widocznie za trudnych dla twojego poziomu rozwoju słów. Suką nazywa się psa płci żeńskiej, szmata to coś czym wyciera się podłogę a dziwka to pogardliwe określenie kurtyzany, czyli kogoś kto oddaje się za pieniądze! Ja nie jestem więc ani dziwką ani szmatą ani suką! Rozumiesz?!
Właśnie siadałam gdy dobiegł mnie jego głos wypowiadający zaklęcie...



*Parvati u mnie jest blondynką. Nie mam pojęcia jakie ma włosy w książce ale takie mi pasowały. 

niedziela, 24 maja 2015

MROCZNY ZNAK

Witajcie! Tak wiem, miał być rozdział 12 i zdaję sobie sprawę, że tym co teraz robię na pewno nie przysporzę sobie więcej czytelników, a nawet mogę ich stracić ale muszę to zrobić...
ZAWIESZAM BLOGA. Nie na długo. 16.06 to jest w sobotę zapraszam na godziny popołudniowo-wieczorne na rozdział 12.
Czemu to robię? Bo okres końcoworoczny dał mi się we znaki.
Wystawianie ocen, koncert w szkole tanecznej i wycieczka (na którą jeśli pojadę to z okropną klasą, mam ją naprawdę wredną)... po prostu brak mi czasu. Zresztą i wena się nie pojawia.
À propos. Nie wspominiałam chyba nigdy o tym, że założyłam bloga z kilkunastoma rozdziałami już napisanym. Z tym że tutaj również pojawia się problem. Rozdziały piszę zawsze najpierw w notatniku i tam one wydawały mi się wystarczająco długie, a tu... publikuję post z rozdziałem, czytam go i zastanawiam się jak to się stało, że jest taki krótki. Tak więc zamierzam się zabrać za przejrzenie tych moich wypocin i połączenie kilku rozdziałów razem.
Jeżeli jednak postanowicie zajrzeć tu po odwieszeniu przygotujcie się na długi post. Mam nadzieję, że może jacyś czytelnicy się wtedy ujawnią w komentarzu, nawet jeśli miałaby to być krytyka.
Tak więc do następnego przeczytania,
Na zawsze Wasza
Kotka

P.S.
Przykro mi, że to robię, ale niestety nie mam wyjścia. :-( :'-( :"-(

środa, 20 maja 2015

ROZDZIAŁ 11

Hey, hi, hello! Ja chyba nigdy nie wyrobię się na czas... Rozdział miałam wstawić wczoraj ale nie miałam kiedy. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. 
Rozdział dzisiaj też dość krótki (tak sądzę), myślę jednak że raczej nie wyszedł mi źle... chyba. Oceńcie sami.
Nie mam weny aby pisać wam przemowy i zaznaczę tylko, że następny będzie dopiero w weekend.
Tak więc zapraszam do czytania
Wasza Kotka :-)


ROZDZIAŁ JEDENASTY

"Szybka decyzja zwykle świadczy o
czujnym umyśle." - Hill Napoleon

Ja i to moje piekelne szczęście... Oczywiście nie mogę mieć spokojnego dnia, o nie. Zawsze wszystko na wariackich papierach...
Czemu stanęłam jak wryta? Otóż za moimi plecami stało... hmmm... coś. Chociaż myślę że gdyby to się jakoś dowiedziało, iż mówię o nim "coś", to raczej nie skończyłoby się dla mnie dobrze.
Na pierwszy rzut oka przypominało to człowieka, ale jeżeli zatrzymałeś wzrok na kilka sekund dłużej to wiedziałeś że to na co patrzysz na pewno nim nie jest. Miało to ludzką, kobiecą sylwetkę, jednak nie do końca. Było wyższe i smuklejsze od nas. I twarz miało inną, ich kości policzkowe były wyraźniejsze i ostrzejsze, czoło wysokie, nos delikatny, prosty i mały, usta pełne, a tym co zadziwiało najbardziej były uszy i oczy. U każdego bez wyjątku uszy były spiczaste i cóż większe niż ludzkie ale smuklejsze. Były po prostu dłuższe. A oczy... miały kształt migdałów, ich zewnętrzny kącik był uniesiony do góry, co nadawało im drapieżności, okalały je długie i gęste rzęsy, a tęczówki... były czarne, ale nie puste, gdy patrzyłeś w nie głębiej odbijał się w nich świat: natura, rośliny, zwierzęta, woda, ogień, huragany, ludzie. Miało to jeszcze jedną wspólną cechę: było nagie. Stało w grupach. Każda z nich różniła się kolorem skóry. Jedna była mętnobiała, druga - w kolorze ognia, trzecia przywodziła na myśl wodę, czwarta miała w sobie wszystkie odcienie zieleni, a piąta była jasno fioletowa. Acha i ich włosy, w kolorze skóry, sięgały im do kolan.
Kiedy już się napatrzyłam, odezwałam się:
- Kim wy jesteście?
One odparły jednym głosem:
- Jesteśmy duszkami. - w tym miejscu się rozdzieliły, mówiły w takiej samej kolejności jak ja opisywałam - My powietrza, my ognia, my wody, my ziemi, my ducha. - i kontynuowały jednomyślnie - Jesteśmy uosobieniem danego żywiołu. Przyszłyśmy okazać ci nasze posłuszeństwo, córo Bogów. Gdy będziesz nas potrzebować po prostu zawołaj. Do zobaczenia.
- Dziękuję.
Ledwo zdążyłam im odpowiedzieć, bo pochylone w ukłonie zniknęły tak szybko jak się pojawiły.
Z westchnieniem podniosłam różdżkę i rzuciłam Obliviate na Zakon. Cofnęłam Petryficusa, a postawiłam ich w pionie. Dość długo musieli zostać zamroczeni. Dla mnie to dobrze bo miałam akurat tyle czasu aby odejść na inną polanę i zmienić sukienkę. Dopiero gdy zmęczona usiadłam na trawie pod drzewem zorientowałam się że cały czas podąża za mną tamten wąż. Syknęłam do niej w mowie wężów:
- Jak się nazywasz?
- Krassja, u nas to znaczy groźna.
- Jest piękne i idealnie do ciebie pasuje.
- Naprawdę?
- Oczywiście, wyglądasz niesamowicie pięknie, ale i właśnie groźnie. Przyciągasz wzrok.
- Dziękuję, Hermiono.
- Tak właściwie to czemu za mną szłaś?
- Mogę odejść w każdej chwili...
- Nie, nie! Zostań. Ja... umm... chciałabym cię poznać. Zaciekawiłaś mnie. Od kiedy zobaczyłam cię wtedy na polanie coś mnie ciągnęło do ciebie.
- No i masz odpowiedź. Poczułam to samo i teraz nie mogę odejść.
- Chcesz iść ze mną do Hogwartu?
- Jeżeli alternatywą jest pozostanie tu bez ciebie, to pójdę. Przywiązałam się do ciebie.
- Cieszę się, bo ja do ciebie również. Owiniesz mi się wokół pasa?
- Bez problemu.
- Wybacz ale muszę na ciebie rzucić dwa zaklęcia, bo nie mogę wejść do zamku z wężem.
- Trudno. Przeżyję.
Rzuciłam na Krassję zaklęcie niewidzialności i niewyczuwalności i niestety nasza rozmowa nie mogła trwać dłużej, bo z głębi lasu rozległy się nawoływania:
- Mionka!
- Herm!
- Hermiono!
- Panno Granger!
- Hermiś!
- Miona!
Westchnęłam ostatni raz i odkrzyknęłam:
- Tutaj jestem!
Po chwili na polanie pojawili się członkowie Zakonu. Harry dopadł do mnie jako pierwszy i porwał w ramiona. Wczepiłam się w chłopaka jakby był moją ostatnią deską ratunku i zaszlochałam. Miałam ochotę pogratulować sobie zdolności aktorskich. Mimo tego że nie widziałam pozostałych osób wiedziałam że mi uwierzyli. Potem z osiąganiem oderwałam się od przyjaciela, którego miałam nadzieję nie stracić i wciąż z płaczem, skulona, sprawiając wrażenie słabej i bezbronnej dziewczynki, odezwałam się drżącym głosem:
- Nazywam się Hermiona Jean Riddle. Jestem córką Lorda Voldemorta i Katherine Esprit.
Po czym, nie do końca zgodnie z planem, osunęłam się zemdlona w ramiona Harry'ego.

poniedziałek, 18 maja 2015

ROZDZIAŁ 10

Witajcie czytelnicy! Publikuję rozdział z opóźnieniem, jednak myślę że będą się one w tym tygodniu pojawiać częściej. Czemu? Bo złapałam anginę i muszę siedzieć w domu. Wspalniale, czyż nie? Tak czy siak... rozdział. Tym razem krótki, ale sądzę że jutro będzie następny. Jednak ogólnie to nawet mi się podoba. Dajcie znać w komentarzu czy wam też.
Uściski od umierającej ale zawsze waszej
Kotki! :) ;)
P.S.
Tym razem myśl przewodnia z piosenki, wybaczcie tytuł mi wyleciał z głowy, chyba Bajmu.
P.P.S.
Zdania w [...] są myślami, komentarzami i dopowiedzeniami Hermiony.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

"Nic nie może przecież wiecznie trwać,
co zesłał los trzeba będzie
STRACIĆ."

Czemu to się przytrafia właśnie mnie? No ja się pytam, czemu?! To jest naprawdę niesprawiedliwe. Ale po kolei...
Słońce przyjemnie grzało, ptaki ćwierkały zadowolone, dorosłe zwierzęta prawie zasypiały, ja i mama bawiłyśmy się z młodymi... cóż mogło pójść nie tak, w taki piękny dzień? To było pytanie retoryczne. Naprawdę. Nie chciałam uzyskać na nie odpowiedzi. Ale nie! Cały wszechświat uparł się robić mi na złość! Bo czemu nie?! Jestem przecież tylko nic nie wartym człowiekiem! Takich jest wielu! Nikt nie zauważy jak ubędzie jednego czy dwóch... Chyba znów się poniosłam. Trudno. Teraz jednak wróćmy do tamtego pięknego dnia.
Beztrosko się bawiłyśmy, zapominając o całym świecie. Nasz pierwszy błąd. Drugim był brak jakichkolwiek zabezpieczeń wokół tej polany. [Jak mogłam być tak głupia?!] W pewnej chwili poczułam [nie wiem jak] zagrożenie. Natychmiast byłam na nogach ja i dorosłe zwierzęta. Mama choć nie wiedziała co się dzieje, również wstała. Wiedziałam że to COŚ idzie w naszą stronę i instynktownie [czy ja już wszystko będę tak robić?!] uniosłam ręce do góry. W ten sposób powstał mur z ziemi odgradzający nas od tego CZEGOŚ. Oczywiście wiedziałam że to nie będzie wieczne, więc znów dałam się ponieść instynktowi. Tupnęłam nogą. Nieważne jak głupio to brzmi czy wygląda, rezultat można było określić tylko mianem: WOW. W ziemi powstała grota. Tak po prostu. Dziura z wejściem i otworami w sklepieniu, na tyle dużymi aby był odpowiedni dostęp powietrza i światła, ale na tyle małymi by nikt się nie wydostał. Chodziło mi o ich bezpieczeństwo. Poprosiłam żeby został jeleń, wilk alfa i niedźwiedź oraz sokół i orzeł. Wyciągnęłam różdżkę jedną ręką, drugą wciąż trzymałam w górze. Kazałam mamie zejść na dół i choć się opierała to nie potrafiła walczyć z resztą zwierząt, które na moją prośbę ją tam wepchnęły. Na całe szczęście wiedziałam że tam na dole nie działa magia dopóki stałam nad nimi. Kiedy wszyscy już byli bezpieczni, opuściłam drugą rękę i szybko klasnęłam w dłonie, powodując opadnięcie muru i zamknięcie się dziury. Gdy opadał kurz poprosiłam moich towarzyszy o zajęcie bojowych pozycji. W końcu pył osiadł na ziemi a ja otworzyłam szeroko oczy. [I znowu pojawia się pytanie: Czemu?] Mój ojciec [a jakby ktoś jeszcze nie wiedział to jest nim Voldemort] stał ze swoim wewnętrznym kręgiem po mojej lewej i patrzył się z nienawiścią na Dumbledore'a i krąg wewnętrzny Zakonu Feniksa. Jasny gwint! No dobra i tu mamy dylemat: mam się cieszyć, że oni się o mnie troszczą, czy powinnam być wściekła na ich głupotę. [a już szczególnie Dumbledore'a! Zabierać Harry'ego na taką akcję?! Grrrrrr!] Postanowiłam że ani jedno ani drugie [choć miałam wieeeeelką ochotę na tą drugą opcję] i wybrałam zaszokowanie ich wszystkich. [A co! Nawet śmierciożercom przyda się dawka zdrowego zaskoczenia! Ha!] Już samo to że stałam, gotowa do walki, z dzikimi (jakby nie było) zwierzętami było dość... dziwne. [Hmmm... dziwne... od dziś to moje ulubione słowo.] Jednak fakt że odwróciłam się plecami do Lorda Voldemorta i rzuciłam Petryficus Totalus na Zakon to było nie do uwierzenia. Zresztą jak i moje dalsze zachowanie. Znowu tupnęłam nogą i grota się otworzyła. Pośród zwierząt była tam oczywiście mama, która zamiast przypaść do męża, rzuciła się w moją stronę.
- Kochanie nic ci nie jest? Nigdy więcej tak nie rób! Mogłam ci się przydać! Jesteś cała? Och skarbie!
Chyba spędzenie około 15 minut w bezpiecznym dole, w ziemi lekko ją wtrąciło z równowagi, bo najpierw zaczęła mnie uważnie oglądać, następnie się rozszlochała a na końcu objęła mnie tak mocno, jakby w każdej chwili mógł mnie porwać wiatr. Odsunęłam ją delikatne od siebie i popchnęłam w stronę ojca. On sam był zszokowany, więc wolałam nie patrzeć na jego popleczników. W czasie gdy mama się uspokajała w jego ramionach ja zwróciłam się do zwierząt.
- Lepiej będzie jeżeli się już oddalicie. Dla was tu wciąż nie jest bezpiecznie.
- Nie chcemy odchodzić.
- Miałaś się z nami pobawić!
- Chcemy zostać.
- Wiem ale w tej chwili to i tak niemożliwe. Nie może po waszej obecności zostać ślad kiedy wyczyszczę wspomnienia tych tam. A poza tym niedługo będę musiała wracać do Hogwartu. Mogę wam obiecać, że co miesiąc będę tu przychodzić ale z towarzyszącą osobą, nie wiem czy jedną. Zgoda?
- Dobrze.
- Do zobaczenia.
- Pa.
Po pożegnaniu każde ze zwierząt się o mnie przynajmniej otarło. Kiedy zniknęły zauważyłam że tamten wąż który zwrócił moją uwagę już wcześniej, został. Akurat to mi nie przeszkadzało. Obróciłam się przodem do rodziców i czekałam:
- Nie wracasz z nami, prawda?
- Nie ojcze. Nie mogę. 
- Jaki masz plan?
- Wyczyszczę im pamięć. Pozwolę się znaleźć i wyjaśnię im to. Nie wszystko, ale większość.
- Kiedy nas odwiedzisz?
- Nie wiem mamo, ale postaram się jak najszybciej.
- Dobrze kochanie.
Wtedy pomyślałam sobie: Dlaczego by nie? I rzuciłam się rodzicom na szyję. Uściskałam ich, dałam buziaka w policzek i wyszeptałam im do uszu kocham was. Również obdarzyli mnie całusem i odsunęli się. Stałam uśmiechnięta na przeciwko nich ze wzniesioną do pożegnania ręką. Kiedy znikli, z optymistycznymi myślami obróciłam się i niestety od razu uśmiech znikł a oczy mi się szeroko rozwarły w strachu i zdziwieniu. Stanęłam jak wryta. I tu właśnie rodzi się pytanie: Dlaczego do cholery to zawsze muszę być ja?!