środa, 20 maja 2015

ROZDZIAŁ 11

Hey, hi, hello! Ja chyba nigdy nie wyrobię się na czas... Rozdział miałam wstawić wczoraj ale nie miałam kiedy. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. 
Rozdział dzisiaj też dość krótki (tak sądzę), myślę jednak że raczej nie wyszedł mi źle... chyba. Oceńcie sami.
Nie mam weny aby pisać wam przemowy i zaznaczę tylko, że następny będzie dopiero w weekend.
Tak więc zapraszam do czytania
Wasza Kotka :-)


ROZDZIAŁ JEDENASTY

"Szybka decyzja zwykle świadczy o
czujnym umyśle." - Hill Napoleon

Ja i to moje piekelne szczęście... Oczywiście nie mogę mieć spokojnego dnia, o nie. Zawsze wszystko na wariackich papierach...
Czemu stanęłam jak wryta? Otóż za moimi plecami stało... hmmm... coś. Chociaż myślę że gdyby to się jakoś dowiedziało, iż mówię o nim "coś", to raczej nie skończyłoby się dla mnie dobrze.
Na pierwszy rzut oka przypominało to człowieka, ale jeżeli zatrzymałeś wzrok na kilka sekund dłużej to wiedziałeś że to na co patrzysz na pewno nim nie jest. Miało to ludzką, kobiecą sylwetkę, jednak nie do końca. Było wyższe i smuklejsze od nas. I twarz miało inną, ich kości policzkowe były wyraźniejsze i ostrzejsze, czoło wysokie, nos delikatny, prosty i mały, usta pełne, a tym co zadziwiało najbardziej były uszy i oczy. U każdego bez wyjątku uszy były spiczaste i cóż większe niż ludzkie ale smuklejsze. Były po prostu dłuższe. A oczy... miały kształt migdałów, ich zewnętrzny kącik był uniesiony do góry, co nadawało im drapieżności, okalały je długie i gęste rzęsy, a tęczówki... były czarne, ale nie puste, gdy patrzyłeś w nie głębiej odbijał się w nich świat: natura, rośliny, zwierzęta, woda, ogień, huragany, ludzie. Miało to jeszcze jedną wspólną cechę: było nagie. Stało w grupach. Każda z nich różniła się kolorem skóry. Jedna była mętnobiała, druga - w kolorze ognia, trzecia przywodziła na myśl wodę, czwarta miała w sobie wszystkie odcienie zieleni, a piąta była jasno fioletowa. Acha i ich włosy, w kolorze skóry, sięgały im do kolan.
Kiedy już się napatrzyłam, odezwałam się:
- Kim wy jesteście?
One odparły jednym głosem:
- Jesteśmy duszkami. - w tym miejscu się rozdzieliły, mówiły w takiej samej kolejności jak ja opisywałam - My powietrza, my ognia, my wody, my ziemi, my ducha. - i kontynuowały jednomyślnie - Jesteśmy uosobieniem danego żywiołu. Przyszłyśmy okazać ci nasze posłuszeństwo, córo Bogów. Gdy będziesz nas potrzebować po prostu zawołaj. Do zobaczenia.
- Dziękuję.
Ledwo zdążyłam im odpowiedzieć, bo pochylone w ukłonie zniknęły tak szybko jak się pojawiły.
Z westchnieniem podniosłam różdżkę i rzuciłam Obliviate na Zakon. Cofnęłam Petryficusa, a postawiłam ich w pionie. Dość długo musieli zostać zamroczeni. Dla mnie to dobrze bo miałam akurat tyle czasu aby odejść na inną polanę i zmienić sukienkę. Dopiero gdy zmęczona usiadłam na trawie pod drzewem zorientowałam się że cały czas podąża za mną tamten wąż. Syknęłam do niej w mowie wężów:
- Jak się nazywasz?
- Krassja, u nas to znaczy groźna.
- Jest piękne i idealnie do ciebie pasuje.
- Naprawdę?
- Oczywiście, wyglądasz niesamowicie pięknie, ale i właśnie groźnie. Przyciągasz wzrok.
- Dziękuję, Hermiono.
- Tak właściwie to czemu za mną szłaś?
- Mogę odejść w każdej chwili...
- Nie, nie! Zostań. Ja... umm... chciałabym cię poznać. Zaciekawiłaś mnie. Od kiedy zobaczyłam cię wtedy na polanie coś mnie ciągnęło do ciebie.
- No i masz odpowiedź. Poczułam to samo i teraz nie mogę odejść.
- Chcesz iść ze mną do Hogwartu?
- Jeżeli alternatywą jest pozostanie tu bez ciebie, to pójdę. Przywiązałam się do ciebie.
- Cieszę się, bo ja do ciebie również. Owiniesz mi się wokół pasa?
- Bez problemu.
- Wybacz ale muszę na ciebie rzucić dwa zaklęcia, bo nie mogę wejść do zamku z wężem.
- Trudno. Przeżyję.
Rzuciłam na Krassję zaklęcie niewidzialności i niewyczuwalności i niestety nasza rozmowa nie mogła trwać dłużej, bo z głębi lasu rozległy się nawoływania:
- Mionka!
- Herm!
- Hermiono!
- Panno Granger!
- Hermiś!
- Miona!
Westchnęłam ostatni raz i odkrzyknęłam:
- Tutaj jestem!
Po chwili na polanie pojawili się członkowie Zakonu. Harry dopadł do mnie jako pierwszy i porwał w ramiona. Wczepiłam się w chłopaka jakby był moją ostatnią deską ratunku i zaszlochałam. Miałam ochotę pogratulować sobie zdolności aktorskich. Mimo tego że nie widziałam pozostałych osób wiedziałam że mi uwierzyli. Potem z osiąganiem oderwałam się od przyjaciela, którego miałam nadzieję nie stracić i wciąż z płaczem, skulona, sprawiając wrażenie słabej i bezbronnej dziewczynki, odezwałam się drżącym głosem:
- Nazywam się Hermiona Jean Riddle. Jestem córką Lorda Voldemorta i Katherine Esprit.
Po czym, nie do końca zgodnie z planem, osunęłam się zemdlona w ramiona Harry'ego.

3 komentarze:

  1. Hmm.. No fajnie i co teraz? Zakon i śmierciożercy się pogodzą i będą żyć długo i szczęśliwie? Poza tym chyba za bardzo uczłowieczyłaś Voldemorta..

    OdpowiedzUsuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, co najbardziej kocham w Twoim blogu? To, że Hermiona jest Tobą i jednocześnie zachowuje swój książkowy charakter. Zazdroszczę Ci tej zdolności. No to rzucam się do następnego rozdziału xD

    OdpowiedzUsuń