niedziela, 24 maja 2015

MROCZNY ZNAK

Witajcie! Tak wiem, miał być rozdział 12 i zdaję sobie sprawę, że tym co teraz robię na pewno nie przysporzę sobie więcej czytelników, a nawet mogę ich stracić ale muszę to zrobić...
ZAWIESZAM BLOGA. Nie na długo. 16.06 to jest w sobotę zapraszam na godziny popołudniowo-wieczorne na rozdział 12.
Czemu to robię? Bo okres końcoworoczny dał mi się we znaki.
Wystawianie ocen, koncert w szkole tanecznej i wycieczka (na którą jeśli pojadę to z okropną klasą, mam ją naprawdę wredną)... po prostu brak mi czasu. Zresztą i wena się nie pojawia.
À propos. Nie wspominiałam chyba nigdy o tym, że założyłam bloga z kilkunastoma rozdziałami już napisanym. Z tym że tutaj również pojawia się problem. Rozdziały piszę zawsze najpierw w notatniku i tam one wydawały mi się wystarczająco długie, a tu... publikuję post z rozdziałem, czytam go i zastanawiam się jak to się stało, że jest taki krótki. Tak więc zamierzam się zabrać za przejrzenie tych moich wypocin i połączenie kilku rozdziałów razem.
Jeżeli jednak postanowicie zajrzeć tu po odwieszeniu przygotujcie się na długi post. Mam nadzieję, że może jacyś czytelnicy się wtedy ujawnią w komentarzu, nawet jeśli miałaby to być krytyka.
Tak więc do następnego przeczytania,
Na zawsze Wasza
Kotka

P.S.
Przykro mi, że to robię, ale niestety nie mam wyjścia. :-( :'-( :"-(

środa, 20 maja 2015

ROZDZIAŁ 11

Hey, hi, hello! Ja chyba nigdy nie wyrobię się na czas... Rozdział miałam wstawić wczoraj ale nie miałam kiedy. Mam nadzieję, że mi wybaczycie. 
Rozdział dzisiaj też dość krótki (tak sądzę), myślę jednak że raczej nie wyszedł mi źle... chyba. Oceńcie sami.
Nie mam weny aby pisać wam przemowy i zaznaczę tylko, że następny będzie dopiero w weekend.
Tak więc zapraszam do czytania
Wasza Kotka :-)


ROZDZIAŁ JEDENASTY

"Szybka decyzja zwykle świadczy o
czujnym umyśle." - Hill Napoleon

Ja i to moje piekelne szczęście... Oczywiście nie mogę mieć spokojnego dnia, o nie. Zawsze wszystko na wariackich papierach...
Czemu stanęłam jak wryta? Otóż za moimi plecami stało... hmmm... coś. Chociaż myślę że gdyby to się jakoś dowiedziało, iż mówię o nim "coś", to raczej nie skończyłoby się dla mnie dobrze.
Na pierwszy rzut oka przypominało to człowieka, ale jeżeli zatrzymałeś wzrok na kilka sekund dłużej to wiedziałeś że to na co patrzysz na pewno nim nie jest. Miało to ludzką, kobiecą sylwetkę, jednak nie do końca. Było wyższe i smuklejsze od nas. I twarz miało inną, ich kości policzkowe były wyraźniejsze i ostrzejsze, czoło wysokie, nos delikatny, prosty i mały, usta pełne, a tym co zadziwiało najbardziej były uszy i oczy. U każdego bez wyjątku uszy były spiczaste i cóż większe niż ludzkie ale smuklejsze. Były po prostu dłuższe. A oczy... miały kształt migdałów, ich zewnętrzny kącik był uniesiony do góry, co nadawało im drapieżności, okalały je długie i gęste rzęsy, a tęczówki... były czarne, ale nie puste, gdy patrzyłeś w nie głębiej odbijał się w nich świat: natura, rośliny, zwierzęta, woda, ogień, huragany, ludzie. Miało to jeszcze jedną wspólną cechę: było nagie. Stało w grupach. Każda z nich różniła się kolorem skóry. Jedna była mętnobiała, druga - w kolorze ognia, trzecia przywodziła na myśl wodę, czwarta miała w sobie wszystkie odcienie zieleni, a piąta była jasno fioletowa. Acha i ich włosy, w kolorze skóry, sięgały im do kolan.
Kiedy już się napatrzyłam, odezwałam się:
- Kim wy jesteście?
One odparły jednym głosem:
- Jesteśmy duszkami. - w tym miejscu się rozdzieliły, mówiły w takiej samej kolejności jak ja opisywałam - My powietrza, my ognia, my wody, my ziemi, my ducha. - i kontynuowały jednomyślnie - Jesteśmy uosobieniem danego żywiołu. Przyszłyśmy okazać ci nasze posłuszeństwo, córo Bogów. Gdy będziesz nas potrzebować po prostu zawołaj. Do zobaczenia.
- Dziękuję.
Ledwo zdążyłam im odpowiedzieć, bo pochylone w ukłonie zniknęły tak szybko jak się pojawiły.
Z westchnieniem podniosłam różdżkę i rzuciłam Obliviate na Zakon. Cofnęłam Petryficusa, a postawiłam ich w pionie. Dość długo musieli zostać zamroczeni. Dla mnie to dobrze bo miałam akurat tyle czasu aby odejść na inną polanę i zmienić sukienkę. Dopiero gdy zmęczona usiadłam na trawie pod drzewem zorientowałam się że cały czas podąża za mną tamten wąż. Syknęłam do niej w mowie wężów:
- Jak się nazywasz?
- Krassja, u nas to znaczy groźna.
- Jest piękne i idealnie do ciebie pasuje.
- Naprawdę?
- Oczywiście, wyglądasz niesamowicie pięknie, ale i właśnie groźnie. Przyciągasz wzrok.
- Dziękuję, Hermiono.
- Tak właściwie to czemu za mną szłaś?
- Mogę odejść w każdej chwili...
- Nie, nie! Zostań. Ja... umm... chciałabym cię poznać. Zaciekawiłaś mnie. Od kiedy zobaczyłam cię wtedy na polanie coś mnie ciągnęło do ciebie.
- No i masz odpowiedź. Poczułam to samo i teraz nie mogę odejść.
- Chcesz iść ze mną do Hogwartu?
- Jeżeli alternatywą jest pozostanie tu bez ciebie, to pójdę. Przywiązałam się do ciebie.
- Cieszę się, bo ja do ciebie również. Owiniesz mi się wokół pasa?
- Bez problemu.
- Wybacz ale muszę na ciebie rzucić dwa zaklęcia, bo nie mogę wejść do zamku z wężem.
- Trudno. Przeżyję.
Rzuciłam na Krassję zaklęcie niewidzialności i niewyczuwalności i niestety nasza rozmowa nie mogła trwać dłużej, bo z głębi lasu rozległy się nawoływania:
- Mionka!
- Herm!
- Hermiono!
- Panno Granger!
- Hermiś!
- Miona!
Westchnęłam ostatni raz i odkrzyknęłam:
- Tutaj jestem!
Po chwili na polanie pojawili się członkowie Zakonu. Harry dopadł do mnie jako pierwszy i porwał w ramiona. Wczepiłam się w chłopaka jakby był moją ostatnią deską ratunku i zaszlochałam. Miałam ochotę pogratulować sobie zdolności aktorskich. Mimo tego że nie widziałam pozostałych osób wiedziałam że mi uwierzyli. Potem z osiąganiem oderwałam się od przyjaciela, którego miałam nadzieję nie stracić i wciąż z płaczem, skulona, sprawiając wrażenie słabej i bezbronnej dziewczynki, odezwałam się drżącym głosem:
- Nazywam się Hermiona Jean Riddle. Jestem córką Lorda Voldemorta i Katherine Esprit.
Po czym, nie do końca zgodnie z planem, osunęłam się zemdlona w ramiona Harry'ego.

poniedziałek, 18 maja 2015

ROZDZIAŁ 10

Witajcie czytelnicy! Publikuję rozdział z opóźnieniem, jednak myślę że będą się one w tym tygodniu pojawiać częściej. Czemu? Bo złapałam anginę i muszę siedzieć w domu. Wspalniale, czyż nie? Tak czy siak... rozdział. Tym razem krótki, ale sądzę że jutro będzie następny. Jednak ogólnie to nawet mi się podoba. Dajcie znać w komentarzu czy wam też.
Uściski od umierającej ale zawsze waszej
Kotki! :) ;)
P.S.
Tym razem myśl przewodnia z piosenki, wybaczcie tytuł mi wyleciał z głowy, chyba Bajmu.
P.P.S.
Zdania w [...] są myślami, komentarzami i dopowiedzeniami Hermiony.


ROZDZIAŁ DZIESIĄTY

"Nic nie może przecież wiecznie trwać,
co zesłał los trzeba będzie
STRACIĆ."

Czemu to się przytrafia właśnie mnie? No ja się pytam, czemu?! To jest naprawdę niesprawiedliwe. Ale po kolei...
Słońce przyjemnie grzało, ptaki ćwierkały zadowolone, dorosłe zwierzęta prawie zasypiały, ja i mama bawiłyśmy się z młodymi... cóż mogło pójść nie tak, w taki piękny dzień? To było pytanie retoryczne. Naprawdę. Nie chciałam uzyskać na nie odpowiedzi. Ale nie! Cały wszechświat uparł się robić mi na złość! Bo czemu nie?! Jestem przecież tylko nic nie wartym człowiekiem! Takich jest wielu! Nikt nie zauważy jak ubędzie jednego czy dwóch... Chyba znów się poniosłam. Trudno. Teraz jednak wróćmy do tamtego pięknego dnia.
Beztrosko się bawiłyśmy, zapominając o całym świecie. Nasz pierwszy błąd. Drugim był brak jakichkolwiek zabezpieczeń wokół tej polany. [Jak mogłam być tak głupia?!] W pewnej chwili poczułam [nie wiem jak] zagrożenie. Natychmiast byłam na nogach ja i dorosłe zwierzęta. Mama choć nie wiedziała co się dzieje, również wstała. Wiedziałam że to COŚ idzie w naszą stronę i instynktownie [czy ja już wszystko będę tak robić?!] uniosłam ręce do góry. W ten sposób powstał mur z ziemi odgradzający nas od tego CZEGOŚ. Oczywiście wiedziałam że to nie będzie wieczne, więc znów dałam się ponieść instynktowi. Tupnęłam nogą. Nieważne jak głupio to brzmi czy wygląda, rezultat można było określić tylko mianem: WOW. W ziemi powstała grota. Tak po prostu. Dziura z wejściem i otworami w sklepieniu, na tyle dużymi aby był odpowiedni dostęp powietrza i światła, ale na tyle małymi by nikt się nie wydostał. Chodziło mi o ich bezpieczeństwo. Poprosiłam żeby został jeleń, wilk alfa i niedźwiedź oraz sokół i orzeł. Wyciągnęłam różdżkę jedną ręką, drugą wciąż trzymałam w górze. Kazałam mamie zejść na dół i choć się opierała to nie potrafiła walczyć z resztą zwierząt, które na moją prośbę ją tam wepchnęły. Na całe szczęście wiedziałam że tam na dole nie działa magia dopóki stałam nad nimi. Kiedy wszyscy już byli bezpieczni, opuściłam drugą rękę i szybko klasnęłam w dłonie, powodując opadnięcie muru i zamknięcie się dziury. Gdy opadał kurz poprosiłam moich towarzyszy o zajęcie bojowych pozycji. W końcu pył osiadł na ziemi a ja otworzyłam szeroko oczy. [I znowu pojawia się pytanie: Czemu?] Mój ojciec [a jakby ktoś jeszcze nie wiedział to jest nim Voldemort] stał ze swoim wewnętrznym kręgiem po mojej lewej i patrzył się z nienawiścią na Dumbledore'a i krąg wewnętrzny Zakonu Feniksa. Jasny gwint! No dobra i tu mamy dylemat: mam się cieszyć, że oni się o mnie troszczą, czy powinnam być wściekła na ich głupotę. [a już szczególnie Dumbledore'a! Zabierać Harry'ego na taką akcję?! Grrrrrr!] Postanowiłam że ani jedno ani drugie [choć miałam wieeeeelką ochotę na tą drugą opcję] i wybrałam zaszokowanie ich wszystkich. [A co! Nawet śmierciożercom przyda się dawka zdrowego zaskoczenia! Ha!] Już samo to że stałam, gotowa do walki, z dzikimi (jakby nie było) zwierzętami było dość... dziwne. [Hmmm... dziwne... od dziś to moje ulubione słowo.] Jednak fakt że odwróciłam się plecami do Lorda Voldemorta i rzuciłam Petryficus Totalus na Zakon to było nie do uwierzenia. Zresztą jak i moje dalsze zachowanie. Znowu tupnęłam nogą i grota się otworzyła. Pośród zwierząt była tam oczywiście mama, która zamiast przypaść do męża, rzuciła się w moją stronę.
- Kochanie nic ci nie jest? Nigdy więcej tak nie rób! Mogłam ci się przydać! Jesteś cała? Och skarbie!
Chyba spędzenie około 15 minut w bezpiecznym dole, w ziemi lekko ją wtrąciło z równowagi, bo najpierw zaczęła mnie uważnie oglądać, następnie się rozszlochała a na końcu objęła mnie tak mocno, jakby w każdej chwili mógł mnie porwać wiatr. Odsunęłam ją delikatne od siebie i popchnęłam w stronę ojca. On sam był zszokowany, więc wolałam nie patrzeć na jego popleczników. W czasie gdy mama się uspokajała w jego ramionach ja zwróciłam się do zwierząt.
- Lepiej będzie jeżeli się już oddalicie. Dla was tu wciąż nie jest bezpiecznie.
- Nie chcemy odchodzić.
- Miałaś się z nami pobawić!
- Chcemy zostać.
- Wiem ale w tej chwili to i tak niemożliwe. Nie może po waszej obecności zostać ślad kiedy wyczyszczę wspomnienia tych tam. A poza tym niedługo będę musiała wracać do Hogwartu. Mogę wam obiecać, że co miesiąc będę tu przychodzić ale z towarzyszącą osobą, nie wiem czy jedną. Zgoda?
- Dobrze.
- Do zobaczenia.
- Pa.
Po pożegnaniu każde ze zwierząt się o mnie przynajmniej otarło. Kiedy zniknęły zauważyłam że tamten wąż który zwrócił moją uwagę już wcześniej, został. Akurat to mi nie przeszkadzało. Obróciłam się przodem do rodziców i czekałam:
- Nie wracasz z nami, prawda?
- Nie ojcze. Nie mogę. 
- Jaki masz plan?
- Wyczyszczę im pamięć. Pozwolę się znaleźć i wyjaśnię im to. Nie wszystko, ale większość.
- Kiedy nas odwiedzisz?
- Nie wiem mamo, ale postaram się jak najszybciej.
- Dobrze kochanie.
Wtedy pomyślałam sobie: Dlaczego by nie? I rzuciłam się rodzicom na szyję. Uściskałam ich, dałam buziaka w policzek i wyszeptałam im do uszu kocham was. Również obdarzyli mnie całusem i odsunęli się. Stałam uśmiechnięta na przeciwko nich ze wzniesioną do pożegnania ręką. Kiedy znikli, z optymistycznymi myślami obróciłam się i niestety od razu uśmiech znikł a oczy mi się szeroko rozwarły w strachu i zdziwieniu. Stanęłam jak wryta. I tu właśnie rodzi się pytanie: Dlaczego do cholery to zawsze muszę być ja?!

środa, 13 maja 2015

ROZDZIAŁ 9

Witajcie późną porą drodzy czytelnicy! Wiem że obiecałam rozdział wcześniej ale musiałam jeszcze kilka rzeczy zrobić i się nie wyrobiłam. I znowu powinnam uczyć się a publikuję dla was rozdział. Mam nadzieję, że się spodoba. Co do treści... hmmm... sądzę że wyjaśni się kilka spraw, ale i skomplikuje. Cały będzie o Hermionie z perspektywy naszej głównej bohaterki. Tak za bodajże dwa, trzy rozdziały Ron znów stanie się chamem, ale dla jego wielbicieli mogę napisać, że raczej go zrehabilituję. Oczywiście Wielkiej Trójcy z Gryffindoru na pewno nie będzie.
Nikogo z siedmiorga przyjaciół samych nie zostawię, ale będzie się to rozwijało wolno. Ogólnie opowiadanie będzie długie, ale nie będę rozwlekać bez potrzeby. A wracając do rozdziału to pod względem poprawności stylistycznej nie jestem z niego zadowolona, ale nie wiem jak to inaczej ująć. No cóż, niestety zdarzają się i wzolty i upadki a ten rozdział jest raczej właśnie upadły... trudno. Mam nadzieję, że to wytrzymacie. Zapraszam do lektury
Wasza Kotka :-)


ROZDZIAŁ DZIEWIĄTY

"Życie jest jak pudełko czekoladek.
Nigdy nie wiesz na co trafisz." 
- Forrest Gump


Mama weszła tam za mną, jednak zmuszona była mnie wyminąć, bo stanęłam. Wryło mnie w ziemię. Opadła mi szczęka. Miałam w głowie pustkę. Załatwić tłum śmierciożerców? Pestka. Stanąć oko w oko z wnerwionym Voldemortem i wyjść z tego cało? Pfff... nie ma problemu. Rozwiązać kilkanaście zagadek będąc na pierwszych latach nauki w Hogwarcie (i powtarzać to co roku) a tworzonych przez zdolniejszych i starszych czarodziei? Kaszka z mleczkiem. Pochłonąć wiedzę ze wszystkich książek hogwarckiej biblioteki razem z Działem Zakazanym? Przyjemność. Złamać wszystkie punkty regulaminu w jeden rok nauki? Robiłam tak od sześciu lat. I co? Zobaczyłam jak Riddle/mój ojciec/Voldemort nawet nie spostrzegł że weszłyśmy do pokoju, tak pochłonięty był książką. Zwykłą KSIĄŻKĄ! A gdy mama go objęła, uśmiechnął się. Nie zdenerwował i nie zaczął na wszystkich i wszystko rzucać Avady, a się uśmiechnął! Odłożył książkę na stolik i posadził sobie Katherine na kolanach, oraz pocałował ją w czoło! Był taki czuły i delikatny... cholera w niczym nie przypominał tamtego beznosego i wiecznie wkurzonego dupka, ciągle chcącego zabić Harry'ego! No poza wyglądem. Choć jego oczy zamiast jarzyć się czerwienią, lśniły na brązowo. Tak jak moje. Były identyczne.
Ups. Chyba coś mówili. Wyłapałam tylko ostatnie zdanie mamy:
- Po prostu się odwróć, Tom.
Wyraźnie się spiął. Delikatnie zdjął żonę (?) ze swoich kolan i wstał. Wyprostowany jak struna obrócił się w moją stronę. Gdybym sama nie była zestresowana zapewne rozśmieszył by mnie fakt, że Lord Voldemort, wielki czarnoksiężnik podobno przewyższający mocą Dumbledore'a, bał się spotkania z córką. Bo to było zabawne. W końcu (po długim czasie patrzenia się na mnie) odezwał się:
- Witaj córeczko czy dobrze się czujesz?
On... po prostu promieniowała z niego tak silna troska... naprawdę się o mnie martwi. I nazwał mnie córeczką. Cały czas patrzył się na mnie z uwagą. Zorientowałam się, że oczekuje odpowiedzi. Odchrząknęłam, uśmiechnęłam się i powiedziałam.
- Witaj ojcze. Cieszę się, że dowiedziałam się o tym, że państwo Granger nie są moimi radzicami. Ale odpowiadając na twoje pytanie: nie wiem.
- Jak to nie wiesz? - zrobił się lekko zdenerwowany.
- Fizycznie dobrze, ale nie wiem co z moją psychiką.
- A co ma być nie tak? - był zdezorientowany.
- No cóż jeszcze wczoraj wierzyłam, że jestem mugolaczką, a w szkole wyzywana byłam od szlam. I nagle dowiaduję się, iż tak naprawdę moi rodzice są bardzo potężnymi czarodziejami. Nie mogę się do tego przyzwyczaić.
Kiedy już skończyłam przybliżać im moją sytuację, oczy mi prawie wyszły z orbit.
- Na Merlina, Godryka i Salazara! - wyszeptałam ze strachem.
- Co się stało?! - zapytali zdezorientowani.
- Jak to co?! SZKOŁA! - wykrzyknęłam i zaczęłam chodzić w tę i z powrotem przed drzwiami. - Przyjaciele! Przecież oni się o mnie martwią! No bo jak to wyglądało?! Siadam na stołek, wkładam Tiarę na głowę, krzyczę, znikam, potem się pojawiam z płaczem, oni podchodzą, a ja znowu znikam, wraca ten kapelusz, ale sam! SAM! Och na wszystkich założycieli! Oni pewnie już myślą że nie żyję! Muszę coś zr...
Moją wypowiedź przerwał wybuch śmiechu rodziców. Zamarłam w pół ruchu i spojrzałam na nich nic nie rozumiejącym wzrokiem. Powoli się uspokajali, a ja się coraz bardziej irytowałam, a wręcz wkurzałam. W końcu mama się odezwała ale jej wypowiedź była przerywana chichotem:
- Po prostu... wybacz... wyglądałaś... przezabawnie... och! Spójrz! - krzyknęła wskazując na moje ślady. Lekko zdziwiona patrzyłam na dziury w dywanie. Czemu? Bo z jednej wpływała woda, drugą porastała trawa, trzecia płonęła, a nad czwartą unosił się wir z powietrza. Po chwili znów się odezwała - Gdy chodziłaś otaczała cię fioletowa mgła. To znaczy, że panujesz i masz moce wszystkich żywiołów! Jeszcze nigdy w historii nie zdążyło się nic takiego!
- A jakie są moce?
- Powietrze - panujesz nad pogodą; woda - wpływasz na emocje; ziemia - rozmawiasz ze zwierzętami; ogień - odbierasz uczucia ludzi; duch - wszystko co chcesz.
- Rozmawianie ze zwierzętami?! Naprawdę?! Chcę spróbować. Proszę.
- Nic z tego. Widzisz tutaj jakieś zwierzęta? Nawet Nagini tutaj nie ma.
Ale ja byłam tak podekscytowana, że po prostu chwyciłam mamę za rękę i aportowałam się. Obie zauważyłyśmy tylko jak wyraz twarzy mojego ojca zmienia się z pełnego miłości i troski, przez niedowierzanie, aż do wściekłości a jego oczy błyszczą czerwienią. Następnie otaczały mnie drzewa. Mama otworzyła szeroko oczy.
- Gdzie my jesteśmy?
- W mugolskim lesie. Często przyjeżdżałam tu na biwaki z przybranymi rodzicami. Gniewasz się?
- Za co?
- No za to. - powiedziałam machając rękami.
- Nie wręcz przeciwnie. Tom trzyma mnie w tym dworze i nie wypuszcza, a mnie się to już znudziło. A poza tym fakt że złamałaś zaklęcia rzucone przez niego i nie sprawiło ci to problemu sprawia że jestem z ciebie dumna. No i czasami i twojemu ojcu, a mojemu mężowi przyda się chwila strachu. - zakończyła z krzywym uśmiechem. Po chwili walnęła się na trawę i zaczęła się śmiać. Dołączyłam do niej. Długo się śmiałyśmy. Potem jeszcze chwilę poleżałyśmy w słońcu, aż w końcu usiadłam i zapytałam się:
- Co mam robić? 
- Skoncentruj się i wycisz. Poczuj że jesteś częścią lasu. Poczuj ziemię pod stopami, wiatr wiejący wokół... gdy staniesz się częścią lasu zawołaj zwierzęta.
Trochę to trwało, ale w końcu udało mi się. Instynktownie wiedziałam że nie chodzi o wołanie na głos. Skupiłam się i kojącym głosem powtarzałam w głowie: Mieszkańcy lasu chodźcie, proszę. Nie skrzywdzę was. Chcę tylko porozmawiać. Jest ze mną jeszcze jedna kobieta ale ręczę za nią. 
Po powtórzeniu tego kilka razy usłyszałam szmery. Powoli pokazałam mamie żeby się odsunęła a sama wyciągnęłam ręce przed siebie. Po kolei z lasu wyłaniały się sarny i jelenie z młodymi, wataha ze szczeniętami, trzy lisy dorosłe ze swoim potomstwem, cztery rysie i ich mioty, oraz niedźwiedź z niedźwiedzicą i z trójką małych. Trawa gwałtownie zafalowała i w odległości około jednego metra pojawiły się węże. Jeden z nich przykuł moją uwagę. Był bardzo długi, miał złote oczy i opalizujące łuski w kolorze świeżej, wiosennej trawy. Była piękna (skądś czułam że to ona nie on ale nie wiem skąd). Praktycznie mnie hipnotyzowała. Odwróciłam wzrok od niej i spostrzegłam że pojawiły się również jeże i wiewiórki. Po chwili usłyszałam szum potężnych skrzydeł i na moich wyciągniętych rękach usiadły dwa ptaki: orzeł i sokół. Inne ptaki posiadały na porożach jeleni, którym to nie przeszkadzało. Na chwilę wszystko zamarło, nawet wiatr. Nie byłam w stanie się odezwać. Tylko patrzyłam najprawdopodobniej z otwartymi ustami, bo to było piękne. Tyle zwierząt w jednym miejscu, które normalnie by się rozszarpywały a teraz stoją przede mną razem. Niesamowite. W końcu wszyscy (pogłębiając mój szok) odezwali się jednym głosem:
- Witaj córko pradawnych sił, Ty która władasz wszystkimi żywiołami. Jesteśmy na twe wezwanie. Zrobimy co rozkażesz. Zawsze i wszędzie. Nadchodzi wojna i czeka Cię wiele trudnych wyborów, wielu ludzi zabijesz, wielu będziesz torturować a oni nie pozostaną Ci dłużni. My pójdziemy za Tobą, nieważne po czyjej stronie będziesz stać. Radzi jesteśmy że to do nas przyszłaś pierwsza. Posłuszne ci będą również inne stworzenia, także ze świata magii. Wykorzystaj to mądrze. Szukaj prawdy, a zwyciężysz.
Zamilkli. I choć miałam ochotę wrzasnąć i uciec stąd gdzie pieprz rośnie to poddałam się znów instynktowi. Skłoniłam się przed nimi i odparłam:
- Witajcie dzieci lasu. Dziękuję wam. Mam nadzieję, że nie zawiodę waszych oczekiwań. 
- Na pewno nie, pani.
Padli przede mną na... umm... przyjmijmy, że na kolana. I znowu się odezwali:
- Pani pokornie prosimy o błogosławieństwo!
Uśmiechnęłam się i odparłam:
- Oczywiście, ale nie mówcie mi pani.
Wzniosłam ręce do góry i powiedziałam:
- Niech moje błogosławieństwo da wam szczęście. W imię Pięciu Żywiołów: Wiatru, Ognia, Wody, Ziemi i Ducha, w imię Bogini Nocy i Księżyca, w imię Boga Dnia i Słońca, ja córa Bogów związana z żywiołami posyłam wam Ich błogosławieństwo. Żyjcie na wieki w pokoju, szczęściu i harmonii. Niech tak się stanie!
Powstali i w końcu ktoś zapytał:
- Jak więc mamy się do Ciebie zwracać, pani?
- Na imię mi Hermiona. - cały czas się uśmiechałam. - Chcecie coś jeszcze wiedzieć? Pytajcie śmiało, ja nie gryzę.
Z watahy wysunęły się młode i jedno z nich spytało:
- Pobawisz się z nami?
- Z wielką przyjemnością! Tylko nie wiem czy mogę?
Wilk, samiec alfa, skinął łbem.
- A czy ona może?
- A kim ona jest Hermiono?
- Moją matką. Obiecuję, że nic młodym się nie stanie.
- Zgoda.
- A my? - wtrąciło się potomstwo innych gatunków.
- Czy ja i mama będziemy mogły się chociaż chwilę pobawić z młodymi?
- Nie mamy nic przeciwko.
Podeszłam do mamy i pociągnęłam ją w stronę zwierząt. Ustawiłam ją tak by mogły ją powąchać i zaczęłyśmy się bawić. Dorośli położyli się i odpoczywali, a my wspaniale bawiłyśmy się z ich potomstwem. Wtedy czułam się tak jak nigdy wcześniej. Było mi naprawdę dobrze. Odeszły w niepamięć troski i strach. Żyłam tamtą chwilą. I cieszyłam się z tego.

niedziela, 10 maja 2015

Sevmione miniaturka dla Avad ki

A oto i obiecana miniaturka. Robienie czegoś takiego bo ktoś cię o to poprosił to naprawdę fajna sprawa. Mam nadzieję, że będę mogła spełniać zamówienia czytelników jeszcze nie raz i nie dwa. Oczywiście nie będę rozdawać miniaturek za każdy pierwszy komentarz pod nowym rozdziałem, bo bym nie dała rady. Ale jednak opłaca się komentować. Widziałam że 12 osób przeczytało rozdział 8 i ja się pytam: gdzie oni są? Bo jak na razie to pod postem widnieją dwa komentarze o tej samej treści i jednym autorze, którego znam w realu i dlatego nie odpisuję mu na nie. Przykro mi bo ta czynność nie zabiera dużo czasu ani siły a naprawdę dodaje mi weny i "odpędza" zmęczenie. W dwóch słowach: LUDZIE KOMENTUJCIE!
Miniaturkę dedykuję Avad ce za rady, miłą konwersację, poczucie że mam może jednak jakiś talent i mam nadzieję za przełamanie pierwszych lodów. Avad ko, dziękuję. Mam nadzieję, że ci się spodoba.


WRESZCIE I NA ZAWSZE
W drzwiach gabinetu Mistrza Eliksirów pewnego wieczora toczyła się taka rozmowa:
- Albusie ja nie potrzebuję twojej pomocy!
- Oczywiście Severusie, ale ja nie miałem zamiaru ci proponować mojej pomocy. Chciałem ci przedstawić twoją asystentkę. Pomoże ci w ważeniu eliksirów dla Zakonu. I nie przyjmuję odmowy. Oto i ona, panna Granger.
- Czy te twoje dropsy już całkiem ci na mózg padły?! Nie zmusisz mnie do tego!
- Severusie nie mam innego wyjścia. Przemęczasz się i nie pozwalasz sobie pomoc a w ten sposób pozwolisz pannie Granger spełnić swoje marzenia i uszczęśliwisz mnie. Tak więc zostawię was samych. - wtedy szczęśliwy jak zwykle dyrektor z błyszczącymi oczyma i kształtującym się planem unormalnienia Nietoperza z Lochów opuścił jego lokum.
- Profesorze obiecuję, że nie będę panu przeszkadzać. Ja naprawdę chciałabym tylko pomóc. Proszę niech mi pan pozwoli. Dyrektor ma rację, za dużo wziął pan na swoje barki żeby sobie z tym poradzić. On i pani profesor McGonnagall martwią się o pana. Zrobili to w dobrej wierze. - odezwała się nowa asystentka przerażającego opiekuna Slytherinu.
- Zgoda, panno Granger. Może mi pani pomóc w ważeniu eliksirów ale ma pani robić co każę i ograniczyć swoje pytania. Dzisiaj jako że kolacja będzie za godzinę i nie zdąży pani uwarzyć żadnej z mikstur, możemy porozmawiać. Jeżeli mamy razem pracować musimy sobie przynajmniej w jakimś stopniu ufać. Zatem proszę, przejdźmy do salonu. Chciałaby pani może się czegoś napić? Kawy, herbaty, wina?
- Wina? - zapytała z niedowierzaniem.
- To dość nietypowa sytuacja, a więc?
- W takim razie poproszę lampkę.
W salonie profesora panna Granger czuła się jak w raju. Ogień w kominku przyjemnie ogrzewał pomieszczenie utrzymane w ciepłych kolorach beżu i bordowego, z ciemnymi meblami i delikatnymi złotymi akcentami. W kilku miejscach wisiały obrazy, naprzeciw drzwi stała komoda, na ścianie z wejściem stała sofa a po drugiej stronie pokoju wmurowany był w ścianę kominek. Centralne miejsce zajmował okrągły stół, niewątpliwie antyk, z czterema krzesłami. Uczennica prychnęła pod nosem, jednak wykwalifikowany szpieg usłyszał to.
- Czy coś się stało? 
- Och, ależ nic. Ma pan piękny salon profesorze, jednak ten stół... Przepraszam, ale czy stawiając wokół niego cztery krzesła chodziło panu o zaprzeczenie? Paradoks? Koło, symbol delikatności i piękna, oraz kwadrat - surowość i prostota. Idealnie to pana określa.
- Doprawdy?
- Tak. Na lekcjach jest pan surowy, lecz gdy ktoś okazuje trochę troski od razu pan mięknie. To w jaki sposób pan pracuje, chodzi, wygląda... Po prostu piekno, delikatność, prostota i surowość. A fakt jak zachowuje się pan teraz w stosunku do mnie, a jak na lekcjach czy w obecności dyrektora tylko to podkreśla.
Mężczyzna zdębiał. Znał potencjał tej dziewczyny, ale nigdy nie przypuszczał, że jest aż tak inteligentna. Szybko się otrząsnął i rozlał wino do kieliszków. Podał jej jeden z nich i gestem zachęcił ją żeby usiadła. Rozmawiali na wszystkie tematy, po kilku lamkach wina (i paru szklankach Ognistej Whiskey) poruszyli nawet tematy osobiste. Tak dobrze im się rozmawiało, że nawet nie spostrzegli kiedy skończyła się pora kolacji. Zaczęli się nawet zwracać do siebie po imieniu. Severus był zachwycony jej inteligencją a Hermionę ujął swoim charakterem. Poznanie go dogłębnie pogłębiło uczucie, które dziewczyna usiłowała stłumić w sobie od roku. Na początku sądziła, że to tylko niegroźne zauroczenie, ale teraz zrozumiała, iż zakochała się w nim. Pokochała tego Nietoperza z Lochów z szorstką powłoką i wspaniałym wnętrzem. Jednocześnie uświadomiła sobie, że jej uczucia nie mają znaczenia, bo przecież on nie pokocha kogoś takiego jak ona. Szkoda tylko, że nie potrafiła czytać w myślach, a on za bardzo się upił aby to robić. Bowiem oni uświadomili sobie to samo. Od razu oboje opuścił humor, ale nie dali tego po sobie poznać. Rozmawiali dalej jak dwójka przyjaciół, aż w końcu zmorzył ich sen.

Podczas kolacji w WS
- Harry gdzie Miona?
- Nie wiem Ron. Nie ma jej w bibliotece, na błoniach, u Hagrida, ani w dormitorium i nie mam pomysłu gdzie moglibyśmy jej szukać.
- Czy ona czasem nie szła do dyrektora? 
- Tak ale Dumbledore jest tutaj.
- Może zapytamy się go po kolacji?
- Możemy spróbować.

- Albusie jak myślisz udało nam się?
- Minerwo skoro nie ma ich dwojga na kolacji to myślę że przynajmniej się zaprzyjaźnili.
- Mam taką nadzieję, Albusie. Wiesz przecież jaki on jest.
- Tak ale sama mówiłaś...
- Wiem co mówiłam i jestem tego pewna. Co więcej sądzę że nie tylko oboje mają takie same charaktery i zainteresowania, ale i oboje czują coś do siebie. Trzeba tylko doprowadzić do tego by to sobie wyznali.
- To może by tak na naszym ślubie? 
- Tak, to byłby dobry pomy... CO?! Jak na ślubie? Czy ty mi się oświadczasz?!
- A zgodzisz się?
- Ty wariacie, oczywiście że tak ale oczekuję pożądnych oświadczyn. Masz klęknąć i poprosić mnie o rękę!
- W takim razie zapraszam do gabinetu, moja przyszła narzeczono.

Następnego ranka Hermiona obudziła się oparta o czyjąś klatkę piersiową i owinięta w pasie czyimś ramieniem. Po zapachu poznała, że tym kimś jest profesor Snape. Powoli wraz z kacem nadchodziły wspomnienia wczorajszego wieczoru. Dziewczyna była zarazem smutna i szczęśliwa. Westchnęła cicho i wyszeptała jakby w przestrzeń:
- Szkoda że nigdy się nie dowiesz co dla mnie znaczysz Severusie.
Delikatnie wyplątała się z ramion mężczyzny i opuściła jego kwatery. Dostała się do swojego dormitorium, chwyciła eliksir na kaca i wychyliła jednym ruchem. Był poniedziałek, więc od razu wskoczyła pod prysznic. Kiedy pakowała torbę ktoś zapukał do drzwi. Podeszła i otworzyła je. Zdziwiła się widząc profesor McGonnagall ale zaprosiła ją do środka. 
- Moja droga wybacz mi to najście, jednak mam do ciebie prośbę która nie może czekać.
- Słucham pani profesor.
- Po pierwsze sądzę że powinnaś mi mówić po imieniu, Hermiono.
- Dobrze pa... Minerwo, ale czemu jeśli wolno spytać?
- Ponieważ chciałabym cię poprosić żebyś była świadkiem na moim ślubie z Albusem.
- Och... o rety... to... nie sądzę... nie jestem odpowiednia...
- Nonsens! Hermiono oczywiście że jesteś dobrą osobą do tego.
- Przecież świadek w świecie czarodziejów musi być kimś ważnym dla małżonka, a ja...
- Hermiono jesteś moją ulubioną uczennicą, powiem więcej traktuję cię jak córkę, także możesz mi wierzyć jesteś dla mnie ważna.
- Ja bardzo dziękuję Minerwo i skoro tak to się zgadzam. Ale... kto będzie świadkiem dyrektora?
- Do mnie również możesz się zwracać po imieniu moja droga.
- Na Merlina! Ależ się wystraszyłam!
- Wybacz mi Hermiono, jednak zatęskniłem za narzeczoną i cieszę się że się zgodziłaś. Umiesz tańczyć tańce klasyczne?
- Tak dyrek... Albusie, umiem.
- To świetnie. Proszę cię żebyś nikomu nie mówiła że będziesz świadkiem na naszym ślubie, a tożsamości drugiego świadka dowiesz się na ceremonii. Ślub odbędzie się za tydzień. Dzisiaj masz wolne, możesz pójść do Hogsmeade i wybrać sobie sukienkę. 
- Dobrze, dziękuję. Minerwo czy masz jakieś preferencje co do mojego stroju?
- Niech będzie szmaragdowa z czarnymi dodatkami.
- Oczywiście. W takim razie ja już lepiej pójdę na śniadanie.
- Tak, tak. Zejdziemy razem, będziecie mogły jeszcze chwilę porozmawiać.
- Dobrze to chodźmy. Jakiej długości ma być sukienka?
- Najlepiej długa, ale z rozcięciem na boku. Obcisła do pasa, a dalej puszczona luźno. Może bez pleców. 
- Oczywiście. A gdzie ślub się odbędzie?
- Tutaj w Hogwarcie. Najpewniej w Wielkiej Sali.
- Och to wspaniale! Myśleliście już o wystroju?
- Jeszcze nie i prawdę powiedziawszy nie mam pomysłu na dekorację. 
- Mogłabym się tym zająć?
- Jeżeli tego chcesz.
- Świetnie ale ty Minerwo przez najbliższy tydzień będziesz musiała do mnie przychodzić co wieczór, a w dniu ślubu oraz dzień przed nim nie wpuszczę nikogo do Wielkiej Sali. Zgadzacie się? 
- Tak.
- Cudownie! To w takim razie zapraszam dzisiaj ciebie Minerwo SAMĄ do mnie po kolacji. Dobrze?
- Oczywiście kochana, dziękuję ci.
- To dla mnie żaden problem. A wręcz przyjemność. 

Tydzień minął szybko. Hermiona znalazła sukienkę sobie i pannie młodej. Obie kobiety poznały się bliżej poprzez wieczorne rozmowy, tak więc i wieczór panieński i wystrój sali trafił idealnie w gust Minerwy McGonnagall a już niedługo Minerwy Dumbledore. Jednak dziewczyna przeżyła szok gdy zobaczyła kim jest świadek Albusa, mimo że się tego domyślała. Był nim oczywiście Severus Snape. Co ciekawe ubrany był w odświętne czarne szaty ze szmaragdowym krawatem. Jak nakazywała tradycja para lub pary świadków musiały po przysiędze odtańczyć wybrane tańce małżeństwa. Minerwa jako kobieta miała pierwszeństwo.
- Moi drodzy proszę was o mazura. Ale nie byle jakiego. Mazura ze "Strasznego Dworu".
Więc ruszyli. W połowie tańca dziewczyna spłoniła się rumieńcem po komplemencie od partnera. Odwdzięczyła mu się tym samym. Kilka ruchów przed końcem zapytała go czy podoba mu się wystrój i kiedy ma przyjść na zajęcia. Nie zdążył odpowiedzieć, bo był zbyt zajęty pochłanianiem jej wzrokiem. Zabrzmiała ostatnia nuta i burza oklasków. Kolej na taniec od Albusa:
- Ja moi drodzy chcę zobaczyć w waszym wykonaniu tango.
Wyglądali niesamowicie podczas tego tańca. Ścierali się ze sobą, ich ciała kipiały pożądaniem, miłością, tęsknotą i smutkiem. Znów w połowie Severus się odezwał:
- Słyszałem co mówiłaś. Wtedy, rano. Powiedz mi: co do mnie czujesz?
Równo z ostatnim taktem dziewczyna wyszeptała:
- Kocham cię Severusie.
Mężczyzna wciągnął powietrze przez zęby. Kiedy zastygli w końcowej pozie tanecznej ich twarze dzielił centymetr. Rozległy się jeszcze głośniejsze oklaski. Oni mieli je w głębokim poważaniu. Patrzyli sobie w oczy. On szepnął jej prosto w usta:
- Ja także cię kocham, Hermiono.
I wpił się w jej wargi. Całowali się tak żarliwie jakby zaraz miał skończyć się świat. W ich pocałunku można było odczytać pożądanie, niedosyt, miłość, tęsknotę i radość. Oklaski ucichły i każdy poza noworzeńcami patrzył się w parę na środku sali ze szczękami na posadzce. Tylko Minerwa i Albus uśmiechali się do siebie by po chwili delikatnie się pocałować. Wiedzieli że w końcu udało im się zrobić to co chcieli: połączyli dwójkę ludzi, którzy idealnie do siebie pasowali.
W końcu nowa para oderwała się od siebie i nauczyciel warknął:
- Skoro nowemu małżeństwu nie przeszkadza związek nauczyciela z uczennicą nie macie nic do gadania.
Dziewczyna uśmiechnęła się i pocałowała go w policzek. Mężczyzna odpowiedział jej tym samym i oparł głowę o jej czoło. Brązowowłosa odezwała się:
- Wreszcie moje marzenia się spełniają.
- Moje również.
- Czy już zawsze tak będzie?
- Zawsze.


sobota, 9 maja 2015

ROZDZIAŁ 8

Moi czytelnicy! Jestem wzruszona. Gdybyście widzieli to co ja... a co widzę? Patrzyłam niedawno na statystyki i odkryłam, że moje opowiadanie zostało odwiedzone ponad 160 razy! Aż się łezka w oku kręci. I do tego pod ostatnim rozdziałem przeprowadziłam konwersację z Avad ką, która napisała pierwszy komentarz. To tobie dedykuję ten rozdział. Wiedz, że praktycznie fruwałam po pokoju ze szczęścia czytając twój komentarz. Dodałaś mi tyle motywacji, że zamiast spać, piszę i publikuję dla was ten rozdział. Cieszę się, że doceniłaś moją pracę i obiecuję jak najszybciej spróbować zmienić szablon. Dziękuję za rady i za to, że poczułam, iż nie są tylko marne wypociny chowane do "szuflady" internetowej. Naprawdę, wielkie dzięki.
Zmęczona, ale szczęśliwa i zawsze wasza,
Kotka :-)
P.S.
Rozdział pisany z perspektywy Harry'ego. Mam nadzieję, że się spodoba. I pamiętajcie każdy komentarz (nawet krytyczny) przyspiesza publikację rozdziału.
P.P.S.
Avad ko Sevmione będzie w nocy z soboty na niedzielę, lub z niedzieli na poniedziałek.
P.P.P.S
Zdania w '...' są myślami Harry'ego.
P.P.P.P.S.
Zasnęłam w połowie wstawiania rozdziału,  dlatego jest teraz. Przepraszam.

ROZDZIAŁ ÓSMY 
HARRY

'Czy ktoś mógłby mi wytłumaczyć CO tu się do cholery stało?' Nie rozumiałem nic. Najpierw kilka dni przed 1.09 w pociągu do Hogwartu dowiaduję się o nowych przyjaciołach Hermiony. I nie tylko ja. Uśmiechnąłem się gdy przypomniałem sobie jak wyglądał Malfoy. Byłem ciekaw czy ja również miałem taką minę, lecz sądząc po śmiechu Miony i Diabła to nie było co do tego wątpliwości. No właśnie Diabeł, Draco i Pansy. Trójka ślizgonów, która wywróciła moje życie do góry nogami. Bo kto by pomyślał że ja - Wybraniec, Złoty Chłopiec, Dziecko-które-przeżyło, zaprzyjaźni się z potomstwem trzech zagorzałych popleczników Lorda Voldemorta? Ja na pewno nie. Gdyby mi ktoś w pierwszej połowie sierpnia powiedział że ja, Hermiona i Vati ich polubimy od razu wysłałbym go na leczenie do Św. Munga. A teraz? Po libacji w przedziale i kilku przelotnych rozmowach zrozumiałem że cieszę się z tego czego dokonała Miona. Połączyła dwa wrogie domy w tak nieprzewidywalny sposób, że nikt oprócz jej samej by na to nie wpadł. A co do libacji... wciąż nie wierzę jak od otwartej wrogości można przejść przynajmniej do koleżeństwa z pomocą kilku butelek Ognistej... swoją drogą to całkiem niezły alkohol... potrząsnąłem sobą mentalnie. Nie czas na wspominki, nieważne jak miłe są. Hermiona. HERMIONA. Ona teraz jest najważniejsza. Co ten stary kapelusz miał na myśli? I czemu gdy za pierwszym razem pojawił się z nią, ona płakała? I dlaczego do cholery kiedy Tiara wróciła po raz drugi nie było jej z nią?! I gdzie ona się podziała?! A co jeśli jest ranna? Albo załamana? Albo torturowana? Czemu nie daje znaku życia? Wymieniłem zaniepokojone spojrzenia z całą paczką. Co dziwne nie mogłem dostrzec Rona, ale zbyt dokładnie go nie szukałem. Po chwili podskoczyłem bo poczułem jak ktoś kładzie mi rękę na ramieniu.
- Harry chodź. Dyrektor postanowił co robić w tej sytuacji. Nie mów nikomu.
- Dobrze pani profesor McGonnagall.
Rzuciłem ostatnie spojrzenie za siebie, na pewną grupę zbitą w ciasne kółko. Westchnąłem i podążyłem za opiekunką Gryffindoru.
Na spotkaniu Dumbledore zapoznał pozostałych członków, nieobecnych na uczcie, z tym co się wydarzyło. Zanim pani Weasley zdążyła jakoś zareagować dyrektor zdradził nam swój plan. Niestety póki co musieliśmy czekać aż wstanie świt, ale jutrzejszego dnia każdy z nas miał aportować się w jakieś miejsce związane z Hermioną i jej tam szukać. Dumbledore zaproponował dorosłym członkom nocleg w Zamku a mnie wygonił do dormitorium. Tam spotkałem wszystkich prefektów z Gryffindoru i Slytherinu razem z Ginny, aby nie wywoływać niepotrzebnych dyskusji udaliśmy się do mojego pokoju. Opwiedziałem im plan dyrektora i rozmawialiśmy jeszcze przez chwilę o Hermionie. Powiedzieliśmy Ginny jak się poznaliśmy. Długo rozmawialiśmy a kiedy postanowiliśmy pójść spać, ze względu na późną porę rudowłosa nocowała u Vati, nawet Draco pomimo bycia prefektem naczelnym nie włóczył się nocą po zamku. Sądziłem, że on również się martwi i po prostu nie chce być sam. Moje rozmyślania przerwało cichutkie pukanie. Machnąłem różdżką i drzwi się otworzyły. Przez nie wsunęła się po cichu Pansy. Odezwała się szeptem:
- Jeśli ci przeszkadzam natychmiast stąd pójdę, ale nie chcę być sama. Bardzo się martwię o nią. Jest moją przyjaciółką tak jak i twoją. I choć to brzmi absurdalnie ty również jesteś moim przyjacielem, a przynajmniej taką mam nadzieję.
W połowie jej przemowy usiadłem na łóżku. Gdy skończyła posłałem jej uśmiech i powiedziałem:
- Cieszę się, że przyszłaś Pansy. Oczywiście, że uważam cię za przyjaciółkę i nie dlatego że przyjaźnisz się z Mioną. Jesteś wspaniałą dziewczyną i lubię cię za to kim jesteś. Chodź tutaj.
Dziewczyna szeroko się uśmiechnęła i zamknęła drzwi. Podążyła do mojego łóżka i delikatnie wsunęła się pod kołdrę. Ułożyliśmy się twarzą do siebie i po prostu patrzyliśmy drugiej osobie w oczy. W końcu zmorzył nas sen.
Rano obudziło mnie łaskotanie w nos, przez jej czarne loki. We śnie musieliśmy się przytulić bo jej głowa spoczywała na mojej piersi, jedną nogę zarzuciła na moje, a ja ją trzymałem w ramionach. Delikatnie pocałowałem swoją przyjaciółkę w czoło i szepnąłem: Dzieńdobry, wstawaj już rano.
Bez uchylania powiek, ziewnęła i przeciągnęła się niczym kot. Po czym wróciła do poprzedniej pozycji i otworzyła oczy. Odpowiedziała:
- Dzieńdobry Harry. Kiedy masz iść szukać Hermiony?
- Za godzinę jest śniadanie. Od razu po nim.
- To znaczy że trzeba już wstawać. Dziękuję za noc.
Wyszła do siebie a ja spróbowałem doprowadzić się do porządku. Na śniadanie zeszliśmy wszyscy razem wywołując podniecone szepty tłumu. Kiwneliśmy sobie głowami i udaliśmy się do naszych stołów. Ron już tam był. Wywołał kłótnię, a nasza trójką w złości się zapomniała. Chyba Vati powiedziała że to przez Hermionę się przyjaźnimy. Wtedy Ronald nazwał Mionę szlamowatą dziwką, nas głupimi zdrajcami, a ja go trzasnąłem w twarz. Jak na zawołanie nasza paczka wstała i wyszliśmy z WS.
Na zbiórce dyrektor nie poruszał tego tematu. Powiedział nam gdzie mamy szukać i każdy aportował się z cichym trzaskiem.

czwartek, 7 maja 2015

ROZDZIAŁ 7

Cóż niestety nie wyrobiłam się na 6.05 ale nie całe pół godziny spóźnienia to jeszcze nic, prawda? Ludzie taki mały apel: jeśli już nie chcecie komentować (oczywiście jest to wciąż mile widziane, a wręcz pożądane; taka mała łapówka: 1. ten kto pierwszy skomentuje dostanie specjalną dedykację przy rozdziale 2. absolutnie dowolną miniaturkę + dedykację na niej i 3. ekstra rozdział oraz oczywiście moje wielkie podziękowania) to może moglibyście polecić ten blog swoim znajomym, tak żeby go trochę rozreklamować. Jest to oczywiście tylko mała sugestia, nic więcej. A może ktoś ma pomysł jak ja powinnam go rozreklamować w internecie?
Wasza, Kotka :-)


ROZDZIAŁ SIÓDMY

"Nad stracony czas nic bardziej nie boli" - Michał Anioł

Powoli zaczęłam odzyskiwać czucie i zorientowałam się że leżę na czymś miękkim. Spróbowałam poruszyć palcami u rąk, kiedy mi się udało uchyliłam powieki i rozejrzałam się wokół.  Leżałam na łóżku, otoczona masą poduszek w kolorze ecru, przykryta byłam taką samą kołdrą, a nad moją głową wisiał złoty baldachim. Chciałam się podnieść do pozycji siedzącej ale gdy tylko poruszyłam się trochę gwałtowniej syknęłam z bólu. Jednak nie zważałam na dyskomfort i usiadłam w miarę prosto. Oparłam się o poduszki a na czole perlił mi się pot. Czułam się tak jakbym przebiegła maraton. Uspokoiłam się trochę i rozejrzałam po pokoju. Ze zdziwieniem spostrzegłam że w fotelu obok łóżka śpi moja matka. Z mojego gardła wydobył się jakiś niekontrolowany dźwięk i ona się obudziła. Od razu zauważyła że jestem przytomna.
- Cieszę się, że się ocknęłaś. Może chciałabyś się napić wody?
Skinęłam głową z wachaniem. Nie wiedziałam co robić, jak się zachować, ale jej głos... tak ciepły i pełen miłości i troski...
Po zaspokojeniu pragnienia zadałam jej jedno pytanie:
- Czy to prawda?
- Tak, jesteś córką moją i Toma. Widać to w twoim wyglądzie ale i tutaj - odparła wskazując na moją lewą dłoń. Zobaczyłam w jej wnętrzu jakiś znak, którego wcześniej tam nie było. Musiałam mieć ciekawy wyraz twarzy bo wyjaśniała dalej z uśmiechem.
- Pentagram w kole symbolizuje jedność pięciu żywiołów. Jest przekazywany z matki na córkę w każdym arystokratycznym rodzie z Kręgu Pięciu, we Francji. Nasz ród, Esprit* jest najważniejszy i nigdy nie wiadomo jaki dar otrzyma córka. Pozostałe cztery rody to: Air**, Flotte***, Incendie**** i Sol*****. U nich występują odpowiednio moce: powietrza, wody, ognia, ziemi. Nie chodzi tylko o panowanie nad żywiołami. Każdy z nich ma dodatkowe dary np.: jeśli panujesz nad wodą możesz wpływać na czyjeś emocje, jeżeli nad wiatrem to zmieniasz pogodę. Ale to chyba nie jest temat na teraz, jesteś zmęczona, powinnaś się przespać.
Chciała wstać ale poprosiłam ją żeby nie wychodziła. Głos drżał mi tak mocno że sama siebie prawie nie rozumiałam, jednak ona usłyszała:
- Cz-cz-czy m-m-możesz mn-n-nie-e p-p-prz-rzyt-tul-lić?
- Kochanie, marzyłam o tym od zawsze.
Objęła mnie i trzymała mocno tak jakby bała się, że jeżeli chwyci mnie słabiej to zniknę. Nie protestowałam. Długo tkwiłyśmy w swoich ramionach, a kiedy oderwałyśmy się od siebie obie miałyśmy łzy w oczach. Wciąż byłam niepewna co do moich uczuć, ale wiedziałam że kocham tę kobietę w jakiś sposób. Przyjrzałam się dokładnie jej twarzy. Wyglądałam prawie jak ona. Ja miałam trochę ostrzejsze rysy niż mama a tęczówki jej lśniły jak dwa szmaragdy. Tak więc swoje odziedziczyłam po ojcu. Przełknęłam ślinę i spytałam:
- Jaki on jest?
- Nue uwierzysz mi na słowo. Chciałabyś go poznać?
Czy chciałam? Cóż, raczej nie ale nie mogłam tego odkładać w nieskończoność, więc skinęłam zdecydowanie głową, a mama klasnęła z uciechy w dłonie.
- To wspaniale! Przypuszczam, że chcesz się trochę odświeżyć, prawda? Chodź, zaprowadzę cię fo łazienki.
Poszłyśmy w stronę jednych z pięciorga drzwi i znalazłam się w raju. Zbyt zmęczona opadłam na krzesło i patrzyłam jak mama krząta się wokół mnie. Poczułam jak nozdrza otula zapach lawendowego płynu do kąpieli i z zaskoczeniem zapytałam:
- Skąd wiedziałaś, że to mój ulubiony zapach?
- Zgadywałam. Mój również.
Mama przyniosła mi jeszcze beżową sukienkę wyszywaną złotą nicią i złote baleriny, a potem wyszła. W wannie która raczej powinna być określana mianem basenu spędziłam dość dużo czasu. Pozwoliłam spokojnie dryfować myślom i rozluźniałam napięte mięśnie. Gdy w końcu zakończyłam kąpiel obie podążyłyśmy plątaniną korytarzy, w której niestety dość szybko się zgubiłam. Po długiej wędrówce (a może jednak wcale nie takiej długiej) stanęłyśmy przed masywnymi drzwiami. Mama zapukała delikatnie i drzwi się uchyliły. Wzięłam głęboki wdech i podążyłam do paszczy lwa, albo raczej jamy węża.

wtorek, 5 maja 2015

ZAGINIONA CZĘŚĆ ROZDZIAŁU 6 :-P ;-)

Ummm... mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa! Przepraszam was, rozdział 7 będzie jutro a dzisiaj dosłownie końcówka rozdziału 6. Zapraszam, 
Wasza Kotka! :-)

ROZDZIAŁ SZÓSTY C.D.

Znalazłam się w WS. Czułam łzy na policzkach, ale cóż... mój świat stanął na głowie. Wszyscy jak na komendę rzucili wszystko i patrzyli na mnie a przyjaciele próbowali do mnie podbiec, lecz nie zdążyli. Kolejna teleportacja. Tym razem ten stary kapelusz Godryka rzucił mną w sam środek stołu w ponurej, ciemnej sali. Stołu u szczytu którego siedzieli ONI. Tiara spadła mi z głowy i zaczęła coś im tłumaczyć. Jednak ja nie miałam siły podnieść się z kolan na których wylądowałam ani jej słuchać. Po chwili znikła z cichym trzaskiem, a ONI spojrzeli na mnie. W oczach Katherine widziałam miłość a w spojrzeniu Toma niedowierzanie pomieszane z tym uczuciem. Zaraz po tym zemdlałam.

niedziela, 3 maja 2015

ROZDZIAŁ 6

Witam was w ostatni dzień majowego weekendu, w tym roku niezwykle krótkiego. Słońce świeci, ptaszki ćwierkają a ja siedzę i się uczę. Teraz zrobiłam sobie krótką przerwę i wstawiam rozdział. Uważam że pomysł sam w sobie nie jest zły ale jego oprawa językowa ma niestety wiele do życzenia. Mam nadzieję jednak że się spodoba. No i oczywiście kanon poszedł polować na gnębiwtryski, nie wrócił i nie zamierza wrócić.
A tak zbaczając z tematu to może ktoś by polecił jakieś ciekawe ff? Albo jakąś książkę? Co ostatnio trafiło w wasz gust czytelniczy?
Zapraszam na rozdział wasza,
Kotka :-)
P.S.
Do tego rozdziału proponowałabym posłuchać Ben Coks So cold, a głównie chodzi mi o linijkę: "This house no longer feels like home"


ROZDZIAŁ SZÓSTY

"Żyjemy w stałych przebraniach,
maskach,
świecie symboli" -
Zygmunt Freud

Nie wiem po jak długim czasie poczułam coś innego niż ból, ale to było miłe. On wciąż tam był ale zmniejszył się. Teraz czułam głównie ciepło, bezpieczeństwo, miłość i łagodność. Było mi nawet przyjemnie. Tak jakbym weszła pod ciepłą kołdrę, we własnym łóżku, po długotrwałej zabawie na śniegu z ukochanym pupilem, czy czytała ciekawą książkę, pijąc kubek czarnej kawy, oraz słuchając muzyki i trzaskających polan w kominku. A obok tego był ból, który choć mniejszy wciąż wyczuwalny i przeszkadzający w tej sielance. Powoli rozwarłam powieki. Spojrzałam na postaci nad którymi wisiałam ale nie wierzyłam własnym oczom. Widziałam młodego Toma Riddle'a! Lecz jego twarz... była przepełniona miłością, troską i smutkiem. Na przeciwko mężczyzny stała kobieta niestety nie widziałam jej. Oboje coś mówili i mimo znacznej odległości słyszałam ich doskonale.
- Katherine proszę, nie utrudniaj mi tego... Wiesz że cię kocham ale nie możesz zostać ze mną. To niebezpieczne. Nie wybaczyłbym sobie gdyby coś ci się stało.
Podszedł do niej i pogłaskał ją po policzku. Zaniemówiłam. Mówił prawdę. Tom Marvolo Riddle/Lord Voldemort kogoś pokochał i pragnął jej bezpieczeństwa... O Merlinie!
- Tom... Marvolo... Mój ukochany... Ja również cię kocham ale nie wymagaj tego ode mnie, nie teraz...
- Czemu Kati, czemu?
- Bo... bo jestem w ciąży. Z tobą.
Sytuacja się rozmyła, lecz nie miałam ani chwili zastanowienia bo pojawiła się następna.
Tym razem kobieta leżała w łóżku i trzymała w ramionach małe zawiniątko, a mężczyzna pochylił się nad nimi i obejmował ją ramieniem.
- Jest śliczna prawda Tom?
- Tak, cudowna kochanie. Jak... jak ją nazwiemy?
- Hermiona Jean Riddle... dobrze?
- Oczywiście skarbie, a teraz śpij pewnie jesteś zmęczona.
Przeniosłam się do kolejnego wspomnienia.
Katherine i Tom stali objęci, tyłem do mnie i wpatrzeni w kołyskę, w której spoczywała... Gwałtownie wciągnęłam powietrze. Nie to niemożliwe! Ale... w kołysce leżałam 3-tygodniowa JA! Gwałtowny ruch z ich strony przykuł moją uwagę.
- To-om j-ja-a n-nie-e da-am r-rad-dy... n-ni-e mo-og-gę... - kobieta (moja mama!) obróciła się w jego stronę i załkała. Gdy on (mój ojciec!) odpowiadał jej również miał łzy w oczach.
- Katherine proszę, wiesz że ona jest dla mnie ważna. Wiesz że kocham nasz mały skarb, ale on... on naprawdę może to zrobić.
- J-jak m-można b-być t-takim potworem?! Czemu on nam chce to zrobić?! Nasze jedyne dziecko, nasz skarb, nasza kochana c-córeczka-a...
W tym miejscu m-moja m-m-mama się rozszlochała a m-mój o-o-ojciec przytulił ją. Po jego policzkach płynęły łzy i wcale ich nie powstrzymywał. Długo tak stali. W końcu oderwali się od siebie a kobieta odezwała się zachrypniętym od płaczu głosem:
- Zgoda ale niech... niech nasza mała Hermionka skończy dwa miesiące. Proszę.
- Dobrze, kochanie.
I znowu miałam przed oczami inne wspomnienie.
Toczyła się walka, Tom i Katherine po jednej stronie przed moją kołyską, a po drugiej... Na Merlina! Dumbledore z Jamesem Potterem i Syriuszem Blackiem! Dyrektor krzyknął:
- Tom poddaj się! Jeżeli to zrobisz oszczędzimy Katherine i nie zabijemy twojej córki! 
- Nigdy Albusie! Co ja ci takiego zrobiłem że mnie tak nienawidzisz?!
- TOM! - wykrzyknęła kobieta. A zrobiła to ponieważ dyrektor Hogwartu korzystając z chwilowego rozproszenia przeciwnika rzucił na niego zaklęcie od tyłu. Matka popchnęła go w bok i cudem sama uniknęła tego uroku lecz nie zdążyła zablokować Blacka, który prawie z prędkością światła podbiegł do kołyski, chwycił mnie i odbiegł do starego czarodzieja. Ten chwycił obu wspólników za ramiona i teleportował się. W tej samej chwili przez drzwi wbiegło kilku śmierciożerców a moja mama osunęła się na kolana i wydała z siebie głośny krzyk rozpaczy i bólu. Po jej twarzy płynęły łzy. Zaraz po niej na posadzce klęczał mój ojciec, który szlochając przytulił ją. Kobieta ufnie wtuliła się w jego ramiona. Ojciec delikatnie głaskał ją po rozdygotanych plecach. Oboje potrzebowali swojego dotyku. Nie odczuwałam upływu czasu, po mojej twarzy również płynęły łzy. Nie wiem po jak długim czasie tata wyszeptał mamie do ucha:
- Znajdziemy ją.
Po tych słowach znów dopadła mnie ciemność i po raz kolejny dzisiaj i nie ostatni poczułam charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka.

sobota, 2 maja 2015

ROZDZIAŁ 5

O rety! Jednak ktoś tu zagląda! Jeeeej! Na serio się cieszę! :-D Tylko jak patrzyłam na statystyki to zauważyłam że nikt nie otworzył posta z miniaturką cz.2 i zastanawiam się czemu? Nie podoba wam się? Jeśli tak to powiedzcie to nie będę jej kontynuować. A może macie jakieś zamówienia? Napiszcie w komentarzach, ale od razu ostrzegam że Snarry i Ronmione nie wchodzą w grę. Czemu? Bo pomimo posiadania wyobraźni nie potrafię zrozumieć jak można połączyć te dwójki, przecież zupełnie do siebie nie pasują. No nic, po kilku informacjach parafialnych zapraszam na rozdział.
Wasza, Kotka :-)
P.S.
Zapomniałam wyjaśnić * w poprzednim rozdziale. Sen Hermiony jest nawiązaniem do pewnego Dramione.

ROZDZIAŁ PIĄTY

"Aquam memento rebus in arduis serrare mentem" - Pamiętaj o zachowaniu równowagi w trudnej sytuacji - Horacy

- Herm pospiesz się! - usłyszałam zza drzwi od łazienki - Słuchaj za 10 minut musimy być u McGonnagall. 
- Wiem Vati, właśnie wychodzę.
Dziś jest pierwszy września i przyjeżdżają uczniowie. Przez ostatnie dwa dni my prefekci pomagaliśmy w doprowadzeniu Zamku do porządku, ponieważ Filch chciał gdzieś tam wyjechać w wakacje. Wrócił dzisiaj rano, więc to my wysprzątaliśmy Hogwart. Krukoni czyli Terry Boot i Penelopa Clearwater zajęli się siódmym i szóstym piętrem. Puchoni Hanna Abot i Zachariasz Smith wzięli się za piąte i trzecie. Czwarte uporządkowałam ja, Harry boisko, trybuny i szatnie, Vati natomiast drugie piętro. Lochami zajął się Blaise, Pansy pierwszym piętrem a Draco parterem. Przy czym dodatkowo ja i Harry zostaliśmy pełnoprawnymi członkami Zakonu, a Dumbledore zapoznał z planami tak niebezpiecznymi i szalonymi że szansa na ich powodzenie wynosiła 1:1000000. Ron nie należał do tego stowarzyszenia więc dyrektor nie uwzględniał go w nich. Cały czas zaznaczał że ktoś może zginąć patrząc mi przy tym w oczy. Rozumiałam o co mu chodzi: mam nie dopuścić do tego by Harry umarł przed Ostateczną Bitwą. Miałam go chronić nawet za cenę własnego życia. Potrzasnęłam gwałtownie głową. Nie mogę o tym teraz myśleć. Zaraz przyjadą uczniowie i muszę się nimi odpowiednio zająć jak na prefekta naczelnego przystało. Drugim był Malfoy i właściwie to się cieszyłam bo póki co zdążyłam zamienić z nim kilka zdań ale od razu zaimponował mi inteligencją i miłością do książek. Miałam nadzieję że podczas patroli poznam go lepiej. Cholera, wyszło na to że ślizgoni wcale nie są idiotami za jakich ich mają gryfoni. Uśmiechnęłam się do siebie i spojrzałam ostatni raz w lustro. Ubrana byłam w czarną sukienkę z krótkim rękawkiem i dekoltem w serek, do tego czerwone pantofle na obcasie i takaż torebka. Włosy ułożyłam w misternego koka do którego wplotłam kilka wstążek w kolorze butów. Lekki makijaż i delikatna biżuteria dopełniały całości.
Mieszkałam z Draco, Harry z Blaise'em, Zachariaszem i Terry'ym, a Vati, Pans, Hanna i Penelopa razem, tak więc niespodzianką dla mnie był ich wygląd. Głęboko odetchnęłam i wyszłam z łazienki. Vati miała na sobie czarną dopasowaną spódnicę w kolana i białą bluzkę z krótkim rękawkiem i żabotem. Blond* pukle splotła w warkocz i była lekko pomalowana. W uszach wisiały jej złote koła na szyi miała taką samą obręcz a lewe przedramię było otoczone złotą spiralą. Odezwałyśmy się jednocześnie:
- Wyglądasz śliczne!
Zaśmiałyśmy się. Po chwili wpadła Pans. Założyła granatowe spodnie i białą koszulę do tego szpilki w kolorze dolnej części garderoby. Mimo że strój był prosty ślicznie podkreślał atuty przyjaciółki. Włosy spływały jej do połowy pleców delikatnymi falami a lekki makijaż dodawał uroku. We trzy ruszyłyśmy do WS. Wyglądałyśmy jak Boginie. Po wysłuchaniu kilku ostatnich wskazówek od pani profesor wyszłyśmy z Zamku. Byłyśmy lekko spóźnione więc wywołałyśmy poruszenie. Każdy na dworze wpatrywał się w nas jak w obrazek. Nic sobie z tego nie robiąc wyminęłyśmy tłum i ruszyłyśmy w stronę dworca. Po chwili dołączyli do nas trzej "królewicze".
Każdy z nich ubrany był w czarne spodnie i marynarkę oraz białą koszulę. Dwaj ślizgoni mieli zielone krawaty a Harry - czerwony. Prezentowali się wspaniale.
Gdy dotarliśmy na miejsce rozdzieliliśmy się. Każde z nas wzięło swoją grupkę uczniów i podążyło do szkoły.
W WS najpierw usadziłam swoich podopiecznych a dopiero potem przywitałam sie z Ginny i Ronem. Poprosiłam chłopaka o rozmowę po kolacji a gdy się zgodził nadszedł czas na przydział pierwszorocznych. Kiedy każdy nowy już siedział przy swoim stole Tiara odezwała się po raz pierwszy nie wierszem:
"Hermiono Jean, gryfonko z siódmego roku, podejdź tu. Włóż mnie jeszcze raz i poznaj prawdę. Prawdę o sobie i swoich mocach. Prawdę o swoich korzeniach."
Zamarłam. Wszyscy patrzyli się na mnie a ja nie wiedziałam co to ma znaczyć. Po chwili Harry pochylił się nade mną, objął mnie i powiedział:
- Hermiono idź, ale pamiętaj nie ważne co się stanie ja zawsze będę przy tobie.
Zaraz po nim objęła mnie Gin, Vati, a nawet Pansy i Diabeł. Malfoy stojący za nimi wyciągnął rękę w moją stronę a ja ją ujęłam. Wstałam i na drżących nogach ruszyłam w kierunku Tiary. Trójka ślizgonów nie zważając na szepty odprowadziła mnie do końca. Gdyby nie oni pewnie w połowie drogi runęłabym na posadzkę. Zanim usiadłam na stołku posłałam im pełen wdzięczności uśmiech. 
Tuż przed tym jak pani profesor włożyła mi Tiarę na głowę  uśmiechnęła się do mnie pocieszająco i uścisnęła za ramię.
W chwili gdy ten stary kapelusz osiadł na moich włosach z gardła wyrwał mi się jęk niewyobrażalnego bólu i rozpaczy. Sekundę później poczułam charakterystyczne szarpnięcie w okolicy pępka, a potem była już tylko ciemność...


*~*~*
W WS zapanował chaos, lecz był on o wiele mniejszy od tego w głowie brązowowłosej dziewczyny, która właśnie wtedy poznawała swoją
przeszłość.
*~*~*

*tak w sumie to ja nie wiem jakiego koloru włosy miała Parvati ale w mojej koncepcji pasują blond.