piątek, 13 listopada 2015

ROZDZIAŁ 15

Nie mam siły na pisanie jakiś wielkich mów... Listopad to zdecydowanie mój znienawidzony miesiąc... Nie wiem jak udało mi się wyskrobać dla was rozdział...
Przepraszam że tak krótko się jestem padnięta...
Miłego czytania!


ROZDZIAŁ 15   (cz.1)

Konsekwencje naszych czynów biegną szybciej, niż my przed nimi uciekamy. - Deval Jacques

W pierwszej chwili nie miałam pojęcia co się dzieje, ani gdzie jestem i kim są ci ludzie wokół mnie... Po chwili jednak przypomniałam sobie: Jestem Hermiona Jean Ridle, w tej chwili przebywam w komnatach prof. Snape'a który mnie uleczył a wokół mojego łóżka stoją moi przyjaciele. Zorientowałam się też co mnie obudziło: jakiś pisk i huk.
Dziwną sprawą dla mnie wciąż jednak były następujące rzeczy:
1. Skąd oni się tu w ogóle znaleźli?!
2. Czemu Vati leżała na podłodze?
3. Od kiedy Ginny aż tak jawnie okazywała swoje uczucia (do Blaise'a)?
4. Pan przytulająca się na oczach wszystkich do Harry'ego?
5. Co wzburzyło chłopaków aż tak że byli bladzi jak ściana a w ich oczach malował się strach?
6. I czemu do ciężkiego Merlina patrzyli się na mnie jak na Snape'a kiedy był naprawdę wkurzony?!
W tamtej właśnie chwili usłyszałam coś co pozwoliło mi pojąć każde dziwne zachowanie moich przyjaciół - moją Krassję:
- Csssso się dzieje? Czemu oni wszysssscy się na nas tak gapią?
Ja również zbladłam... Nie ze strachu przed moją pupilką a przed reakcją moich przyjaciół. Bądź, co bądź przytulałam do siebie niczym pluszowego misia, ogromnego i bardzo jadowitowego węża, który dość brutalnie obudzony nie był w najlepszym humorze. Zamarłam z ręką na jej głowie. Widząc i czując przerażonych ludzi moja Krassja zaczęła gniewnie syczeć.
Do pokoju wpadł Snape. Coś mówił ale docierały do mnie tylko pojedyncze słowa: chrześnica... wąż... Hogwart... przyjaciele... zwierzątko... Krążyły w mojej głowie, odbijały się echem od ścian mojego, kompletnie pustego mózgu...
Nagle oprzytomniałam. Nie jestem przecież jakimś zwykłym tchórzem który boi się porozmawiać z przyjaciółmi!
- Krassjo spokojnie. To moi przyjaciele. Nie zrobią nam krzywdy.
Szeptałam do niej w języku węży jednocześnie wracając do głaskania jej.
- Jessssssteś pewna? Bo ssssstrasznie śmierdzą. Jak tchórze.
- Ja też, moja mała bestyjko?
- I nie, i tak. Powinnaś się umyć.
Na jej stwierdzenie wybuchnęłam śmiechem. Zorientowałam się że nie tylko ja.
- Ja też jestem tchórzem?
Krassja zwinnie wyślizgnęła mi się z rąk i ruszyła ku Harry'emu.
Dziewczyny pisnęły, chłopcy drgnęli a nauczyciele już prawie zaczęli rzucać zaklęciami na prawo i lewo. Tylko opiekun Slytherinu spojrzał na mnie i dzięki mojej pewności że Wybrańcowi nic nie będzie powstrzymał resztę kadry.
Krassja zaś zawisła na czubku ogona, rozwinęła na całą długość i szerokość zwały swojego ciała, rozchyliła kaptur, oczy zwęziła w szparki i wyszczerzyła zęby jadowe. Zatrzymała się centymetr przed twarzą chłopaka. Wszystko to rozegrało się w ciągu sekundy. Ale ona nie odpuszczała. Czas się dłużył, chłopak ani drgnął. Kiedy przypominałam sobie to wydarzenie nigdy nie wiedziałam czy trwało ono sekundy, minuty, czy godziny. Straciłam poczucie czasu. Nagle wąż drgnął. Jej oczy wciąż wpatrzone w twarz Harry'ego powróciły do normalnego kształtu. Zwinęła kaptur, schowała zęby i przyjaźnie szturchnęła chłopaka łbem w ramię po czym wróciła do mnie.
- Nie. - stwierdziła z zadowoleniem, a wtedy Harry odetchnął. Uśmiechnęłam się pod nosem wiedząc że mam bardzo odważnego przyjaciela.
Przesłałam nauczycielowi eliksirów myślami prośbę o wyrzuceniu za drzwi reszty kadry poza prof. McGonagall i Dumbledore'em. Całe szczęście że był szpiegiem! Tak się kontrolował że nawet w oczach nie ujrzałam najmniejszej oznaki zdziwienia.
Kiedy spełnił moją prośbę z westchnieniem zwlekłam się z łóżka. Naprawdę nie uśmiechało mi się to (ono było takie ciepłe, miękkie wygodne - wprost wołało: nie opuszczaj mnie, zostań!), ale wiedziałam że w tej chwili i tak nie będę mogła odpocząć w spokoju.
Spojrzałam po sobie i doszłam do wniosku że Krassja na rację: musiałam się umyć i przebrać. Ubranie miałam w strzępach (dosłownie), moje włosy sterczały (każdy w inną stronę) i cała się trzęsłam. Zresztą wcale nie czułam się lepiej.
Przyklęknęłam na kolanach obok Parvati i lekko poklepałam ją po policzkach. Ocknęła się od razu. Nie pozwoliłam jej uciec wzrokiem dopóki się nie uspokoiła. Ginny i Pansy po chwili chwyciły ją w ramiona a ja wstałam z podłogi i podeszłam do nauczycieli.
- Pani profesor, dyrektorze.
- Jak pani się czuje panno Granger?
- Ridle. Darujmy sobie konwenanse panie dyrektorze. Wie pan doskonale jak się czuję. Niech pan pyta.
- Jak?
- Poczułam straszną wściekłość i przymus pójścia do niego. Trafiłam akurat na tortury mugoli. Wyleczyłam ich, wyczyściłam im pamięć i odesłałam. Wtedy on się  zdenerwował i... tyle. Moglibyśmy proszę dokończyć te rozmowę jutro?  Chciałabym się położyć.
- Oczywiście. Niech pani wypoczywa panno... Ridle.
Ona wraz z grupą przyjaciół ruszyła ku swojemu  dormitorium. Po kilku krokach zaczęło mi się kręcić w głowie. W pewnej chwili zostałam trochę z tyłu i szłam zataczając się od ściany do ściany. Wtedy Harry odwrócił się i wziął mnie na ręce szepcząc że to nie ma sensu.
Szczęśliwa wtuliłam się w bezpieczne ramiona mojego prawie-brata i wpadłam w pewnego rodzaju letarg...