sobota, 27 lutego 2016

ROZDZIAŁ 19

Witam. Jakiś taki krótki i mało treściwy ten rozdział ale postaram się żeby następny był dłuższy i ciekawszy, jednak mimo wszystko życzę miłych wrażeń przy czytaniu.


ROZDZIAŁ 19
„Życie można przeżyć tylko na dwa sposoby: albo tak, jakby nic nie było cudem, albo tak, jakby cudem było wszystko ”. - Albert Einstein

Szliśmy sobie wesoło przez Zakazany Las jakbyśmy byli parą z pieskiem. Zaśmiałam się w myślach. Piesek na pewno nie byłby szczęśliwy wiedząc jak go nazywam.
Lekko westchnęłam spojrzawszy po sobie. Wolałabym móc się przebrać i trochę ogarnąć zanim pójdę na to spotkanie. Czarna koszulka i szare dresowe spodnie, czyli mój dzisiejszy strój do biegania nadawały się jedynie do wyrzucenia. Były mokre od potu, podziurawione od gałęzi i zielone od liści i trawy, na którą upadłam. Do tego byłam pewna, że moje włosy tworzą sterczące siano wokół mojej głowy. Misterny kucyk zdecydowanie był zamierzchłą przeszłością. I jeszcze czułam jak coś wbija mi się w głowę, a jedyna rzecz, która mogłaby tak robić to gałązka, więc pewnie i w mojej „fryzurze” jest pełno zielska. Nie żebym miała coś przeciwko drzewom, nawet w moich włosach, ale teraz kiedy działo się coś takiego wolałabym chociaż tego się pozbyć.
Westchnęłam ciężko i zwiesiłam lekko głowę. Zapytałam się niepewnym głosem:
- Wasza Książęca Mość, czy nie mogłabym chociaż wyjąć sobie gałęzi z włosów zanim pójdziemy na naradę?
Chłopak zrobił tak zwany facepalm i natychmiastowo się zatrzymał.
- Ależ ze mnie idiota! Przepraszam cię!
Parriet wyciągnął w moim kierunku jakąś torbę. Pomyślałam sobie, że gorzej już być nie może i ją wzięłam.
- A co to...?
- Otwórz. To nowy strój dla ciebie. Możesz się przebrać. Acha i proszę mów mi po imieniu - właśnie miałam powiedzieć szanownemu księciuniowi co ja myślę o jego genialnym pomyśle przebierania się w tym miejscu ale kiedy zobaczyłam jego zniewalający uśmiech cała przemowa wyleciała mi z głowy.
Zmiękły mi kolana, pokiwałam twierdząco głową i odeszłam od nich kawałek. Weszłam za drzewo i oparłam się o jego pień. Dziekowałam w myślach wszystkim bóstwom za to, że jest taki szeroki.
Kiedy się odrobinę uspokoiłam krzyknęłam do tamtej dwójki:
- Nie podglądajcie! Jeżeli to zrobicie to nie będę patrzeć na to, że jeden jest księciem a drugi synem przywódcy i zabiję obydwu!
Zdjęłam buty, bluzkę i spodnie i mając na sobie jedynie bieliznę otworzyłam torbę. Widząc na samym szczycie szczotkę do włosów aż mi oczy rozbłysły. Spróbowałam dotykiem wyczuć jak bardzo moje włosy przypominają siano i pozytywnie się zdziwiłam. Nie sterczały aż tak. Ale miałam w nich sporo liści i gałęzi.
Stałam tak sobie w samej bieliźnie oparta o pień drzewa i próbowałam wyciągnąć z włosów niepotrzebne ozdoby.
- Ał! Co za... Ał! Jasna morda... Ał! Ile jeszcze... Ał!
Moje dość głośne jęki bólu i wściekłości przerwał głos Parrieta, który zaniepokojony krzyknął z troską:
- Czy wszystko w porządku?!
W odpowiedzi zawarczałam i odparłam przez zęby:
- W... Ał! Jak... Ał! Najlepszym... AŁA!
- Nie sądziłem, że bycie kobietą tak boli... - usłyszałam szept Aidreniara.
- Słyszałam! - odkrzyknęłam macając się po włosach w poszukiwaniu gałęzi - I to wszystko nie miałoby miejsca gdyby nie ty Aidr... HA! - przerwałam w połowie imienia gryfa i radośnie krzyknęłam nie znajdując już więcej niechcianych ozdób.
Wziełam teraz do ręki szczotkę i zaczęłam rozczesywać kołtuny. Nie mam bladego pojęcia z czego ją wykonano ale jest wspaniała. Praktycznie w ogóle nie czuję ile mam na włosach kołtunów!
- Czy mogę zatrzymać tę szczotkę, Wasza Książęca Mość?
W odpowiedzi na nie pytanie usłyszałam cichy śmiech. Po kilkunastu sekundach jednak odparł, wciąż rozbawiony:
- Wszystko w tej sakwie jest dla ciebie, Córo Żywiołów. I ponowię swoją prośbę: mów mi po imieniu.
- Dziękuję. Zgoda jeżeli i ty będziesz się do mnie zwracał bez tego przydomka - odpowiedziałam i wyjęłam z torby ubranie.
Widząc sukienkę, którą miałam założyć aż westchnęłam z zachwytu. Biały materiał, z którego została wykonana był miękki i delikatny niczym jedwab ale nie widać na nim było żadnych zagnieceń. Oczarowana włożyłam ją przez głowę i podziwiałam jak idealnie na mnie pasowała.
Linia dekoltu zaczynała się dopiero w miejscu gdzie styka się obojczyk z kością ramienia, więc musiałam zdjąć biustonosz co jednak nie stanowiło problemu, ponieważ stanik sukni był usztywniany. Jej długie i szerokie rękawy sięgały aż do ziemi. Od bioder w górę ściśle przylegała do ciała natomiast w dół spływała swobodnie falami. Tył sukni był uszyty na kształt trenu i ciągnął się  kilkadziesiąt centymetrów za mną. Jej jedyną ozdobą były haftowane złotą nicią symbole czterech żywiołów.
W torbie znalazłam jeszcze pelerynę z kapturem bez rękawów wiązaną przy szyi złotym sznurkiem i również z wyszytymi symbolami czterech żywiołów.
Założyłam kaptur na głowę, poprawiłam włosy i zdjęłam go, ponieważ nie wiedziałam jakie obyczaje tam panują. W końcu schowałam ubranie do biegania i chwytając torbę wyszłam zza drzewa.
Na mój widok elf wciągnął powietrze przez zęby.
- Aż tak okropnie wyglądam? Ta suknia jest przepiękna i nie jestem pewna...
- Ależ... Ależ, wyglądasz niesamowicie! Jesteś piękna.
W odpowiedzi na słowa Parrieta zarumieniłam się. Książę podał mi ramię i rozpoczał rozmowę:
- Wybacz, że pytam ale czy masz coś na stopach?
- Skarpetki - bąknęłam cicho zawstydzona.
- Czy mogłabyś je zdjąć, proszę? I założyć kaptur jak już dojdziemy... Dobrze?
- Oczywiście.
I znów nastała cisza. Ale nie taka, w której wszyscy się krępują, wręcz przeciwnie, było całkiem miło. Po kilku minutach Parriet i ja zatrzymaliśmy się.
- Zdejmuj skarpetki - powiedział z uśmiech.
Wykonałam jego prośbę i wyprostowałam się. Już miałam sięgać po kaptur kiedy mnie uprzedził. Delikatnie chwycił tkaninę w palce i założył na moją głowę, po czym poprawił kilka moich niesfornych kosmyków i pogłaskał mnie lewą dłonią po policzku. Raz jeszcze się zarumieniłam na co elf wyszeptał:
- Ślicznie wyglądasz kiedy się rumienisz. Nie bój się, wszystko będzie dobrze. Zostaw tutaj torbę i chodźmy.
W odpowiedzi pokiwałam niepewnie głową i chwyciłam raz jeszcze jego wyciągnięte ramię. Wziełam głęboki oddech i wyszliśmy na polanę, na której stało wiele znanych i nieznanych mi gatunków stworzeń. No cóż, szoł mast goł on...





Sukienka Hermiony w moim wyobrażeniu miała wyglądać mniej więcej tak (obrazek górny, dolny). Chodzi mi oczywiście o fason.


środa, 24 lutego 2016

ROZDZIAŁ 18

Witajcie moi drodzy czytelnicy! Niestety wyjechałam z domu i nie miałam internetu dlatego rozdział dodaję dzisiaj. Mam nadzieję, że się wam spodoba. Uwielbiam bawić się w Polsat! Następny jutro lub pojutrze.
Do Lestrange:
Jak poszły zawody? Meldować mi się i to raz, dwa! ;)



Ze specjalną dedykacją dla mojej wspaniałej czytelniczki Lestrange, której komentarze podnoszą mnie na duchu i zachęcają do dalszego pisania.

ROZDZIAŁ 18
„Za dwadzieścia lat bardziej żałować będziesz tego, czego nie zrobiłeś, niż tego, co zrobiłeś. Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj.” - Mark Twain

Była piąta rano. Z racji tego, że już dużo lepiej się czułam poszłam pobiegać, bo i tak przyzwyczajenie nie dawało mi rano spać. Moje buty nie wydawały żadnego dźwięku uderzając o mokrą od rosy trawę a wiatr bawił się moimi włosami związanymi w kucyk. Zamknęłam oczy i rozciągnęłam usta w leniwym uśmiechu. Kiedy biegłam czułam się wolna. Nic mnie wtedy nie ograniczało.
Otworzyłam oczy i przyspieszyłam. Kierowałam się w stronę jeziora i Zakazanego Lasu. Zawsze tamtędy biegałam.
To był dla mnie czas przemyślenia wszystkiego na spokojnie. Moje myśli zaczęły więc krążyć wokół dwóch tematów: Charlie'ego i przyjaciół. Jestem ciekawa jak rudowłosy zareaguje na moją nową tożsamość. Co sądzą moi przyjaciele po tym co im pokazałam o moich rodzicach. Czy mnie zaakceptują...
Jednak zostałam dość nagle wyrwana ze świata swoich przemyśleń, ponieważ na mojej drodze stał gryf.
Na Merlina w gaciach w kolorowe serduszka! GRYF! Co jeszcze?! Może defilada nargli i gnębiwtrysków?! I do tego zostawiłam różdżkę w dormitorium... A niech to szlag jasny trafi!
Moje myśli zbyt wesołe nie były... Jednak zamiast biadolić zaczęłam uważnie przyglądać się zwierzęciu. Był raczej szczupły i dość niski co, w połączeniu z żółto-pomarańczowym upierzeniem, pozwoliło mi sądzić, że jest młody.
Póki co stał bez ruchu i mi się przyglądał, więc ja również się nie ruszałam. Jednak kiedy zarzucił łbem dość gwałtownie się cofnęłam. Nieszczęśliwie  natknęłam się na wystający korzeń i upadłam raniąc się przy tym w nogę. Gryf zatrzepotał skrzydłami i wydał z siebie przenikliwy dźwięk. Ogarnęła mnie panika. Strach wyzierał z moich oczu. Zaczęłam ciężko dyszeć, moje serce waliło tak głośno, że nie zdziwiłabym się gdyby było je słychać w Hogwarcie. Panika zamroziła mnie. Nie byłam w stanie się ruszyć...
Gryf poszedł do mnie a ja nawet nie zdołałam zamknąć oczu. Wiedziałam, że zaraz zostanę obiadem...
Dwa histeryczne szarpnięcia mojej klatki piersiowej, które na upartego można by nazwać oddechami później stworzenie opuściło swój łeb tak, że jego ślepia znalazły się na wysokości moich oczu.
- Nie bój się mnie córo żywiołów. Jestem Aidreniar, syn przywódcy naszego stada, Kedrawa Mądrego. Przybyłem tu by zabrać cię do nas.
Zdębiałam. Gryf do mnie przemówił. Gryf! W mojej głowie! Merlinieeeeeeee...
- Ccccoooooooo?
Zdołałam wykrztusić z siebie coś co miało pytającą intonację ale brzmiało jak pisk przestraszonej myszy. Wydawało mi się, że ten Aid... coś tam się skrzywił.
- Proszę siądź na moim grzbiecie. Nie zrobię ci krzywdy.
Nie miałam bladego pojęcia co on chce ze mną zrobić, ani po co jestem im potrzebna, czy gdzie mnie chce zabrać ale wstałam i usiadłam mu na grzbiecie, bo przypominały mi się słowa pewnego człowieka: lepiej zrobić, niż później żałować, że się nie zrobiło.
Stworzenie ostrożnie wstało z pozycji pół leżącej i rozprostowało skrzydła. Nienawidziłam latać na miotle i nie sądziłam żeby to mi się spodobało. Zacisnęłam powieki, pochyliłam się nad szyją gryfa, rozpaczliwie otoczyłam go ramionami starając się nie pozbawić go piór i wyszeptałam mu do ucha:
- Błagam nie zabij mnie.
Usłyszałam bulgoczący dźwięk i domyśliłam się, że on się śmieje. Prychnęłam oburzona i już miałam mu powiedzieć co sądzę o jego zachowaniu gdy nagle zaczął biec. Słowa uwięzły mi w gardle. Poczułam jak napina mięśnie i wznosi się w powietrze. Leciał prawie pionowo w górę, więc jeszcze mocniej do niego przylgnęłam. Szum powietrza był tak głośny, że nie słyszałam własnych myśli. Potem wyrównał lot. Odrobinę się rozluźniłam.
- Otwórz oczy.
- Kiedy ja się boję!
- Rozejrzyj się.
Po kilku sekundach niepewnie otworzyłam jedno oko po czym, zachwycona widokiem, otworzyłam drugie i puściłam szyję gryfa. Na moich wargach widniał szeroki uśmiech pełny szczęścia. Pode mną rozciągał się Zakazany Las, którego górne liście były skąpane w słońcu. Na lewo błękitna toń jeziora była lekko mącona przez ośmiornicę. Przede mną pyszniło się złote słońce, piękne niebieskie niebo i biało-różowe chmury. Zaś za mną czarno-szare mury Hogwartu zdawały się błyszczeć, wyglądając jeszcze piękniej i niesamowiciej niż zwykle.
- Och! Ten widok zapiera dech w piersiach! Dziękuję, że mi go pokazałeś - pochyliłam się nad szyją stworzenia i cmoknęłam go w podziękowaniu.
- Nie ma sprawy. A teraz trzymaj się mocno!
Chciałam zapytać się o co mu chodzi ale gryf nagle zapikował gwałtownie w dół. Zdążyłam się jedynie mocno chwycić się jego piór. Opór powietrza odchylał mnie do tyłu i musiałam poświęcić dużo siły na walkę z nim. Nieuchronnie zbliżaliśmy do koron drzew co napawało mnie lękiem. Próbując zagłuszyć szum powietrza krzyknęłam:
- Aidreniarze! Co ty wyprawiasz?! Tam są drzewa! Nie zmieścimy sięęęęęaaaaaaaaaaaaaaaaaaa!
Moje słowa przerodziły się w krzyk kiedy jego łeb dotknął pierwszych liści. Zamknęłam powieki.
Po kilku sekundach poczułam szarpnięcie i ból w tylnym aspekcie osobowości. Pomalutku zaczęłam otwierać oczy.
- Nic ci nie jest? - usłyszałam wspaniały, męski głos - Już wszystko w porządku.
- Umarłam? Nie żyję i trafiłam do nieba, prawda? Tylko tam może być ktoś kto ma taki piękny głos...
Melodyjny śmiech spowodował, że i moje wargi rozciągnęły się w uśmiechu. Wtedy jednak zobaczyłam postać gryfa i wykrzyknęłam:
- Jednak jestem w piekle, bo i ty tu jesteś Aidreniarze!
- Nie jesteś w piekle i nie umarłaś. I nie krzycz na niego. To fakt powinien ci uświadomić, że dla nas drzewa się ruszają - tu gryf opuścił łeb i położył uszy po sobie - ale to nie jest powód by wyzywać go od diabłów. Podaj mi rękę. Pomogę ci wstać.
Mężczyzna stał pod słońce, więc jedyne co widziałam to zarys jego postaci. Ujełam jego wyciągniętą dłoń i poczułam jakby prąd przeszył moje ciało. Jeżeli on też to poczuł to nie dał tego po sobie poznać i szybko postawił mnie na nogi. I wtedy go zobaczyłam...
Ubrany był w długie spodnie, tunikę z długimi rękawami i buty ze spiczastymi noskami z delikatnym podwyższeniem pod piętą. Co było niesamowite to fakt, że jego strój wyglądał jak uszyty z liści! Miał około dwóch metrów wzrostu a jego sylwetka, choć szczupła, pokazywała, że mam do czynienia z silnym mężczyzną. Na jego długiej szyi osadzona była głowa o kształcie owalu z ostrzejszym podbródkiem. Delikatnie lecz wyraźnie zarysowane kości policzkowe i wysokie czoło tylko dodawały mu wyrazu. Pod jego lekko zadartym ku górze nosem umieszczone były duże i pełne czerwone usta, które aż się prosiły o pocałunek. Kruczoczarne włosy związane w wysoki kucyk sięgały mu do ramion, a krótka grzywka filuternie opadała na lewą stronę czoła. Jednak tym co najbardziej przyciągało wzrok były spiczaste uszy i oczy skrywające w sobie wszystkie odcienie zieleni aż do czerni. Oczy, które wiele obiecywały. Oczy, w których można się było utopić...
No i oczywiście, jak to na mnie przystało, moja reakcja była taka jaką pokazałaby każda dama. To znaczy, że moja szczęka, już setny raz tego dnia, powędrowała do jądra ziemi, zaczęłam się hiperwentylować, a moje powieki podnosiły się i opadały tak szybko, że można by pomyśleć, iż wcale oczu nie otwierałam. Na domiar wszystkiego zaczęłam harczeć:
- Merlinie jeżeli to nie jest niebo to ja już nie wiem co nim jest...
Na całe szczęście chłopak niespecjalnie przejął się moimi jękami i jedynie zapytał z troską:
- Dobrze się czujesz?
Oczywiście moja odpowiedź również była przykładową wypowiedzią damy:
- Yyyyyy... Tak! Eeeee... Nie... To znaczy... Yyyyyyy... W życiu się lepiej nie czułam...
Jego perfekcyjne, czarne brwi powędrowały w górę. Hermiono Ridle! Opanuj się w tej chwili! Przywaliłam sobie mentalnie z liścia i z przerażeniem uświadomiłam sobie, że z mojego lewego kącika ust cieknie mi strużka śliny. Szybko zamknęłam wargi i potrząsnęłam gwałtownie głową.
- Daj mi chwilę... Właściwie to kim ty jesteś?
- Na Nitarię, gdzie moje maniery! Córo żywiołów - no po prostu zajebiaszczo! Wszyscy wiedzą kim jestem a ja nie wiem nic! - jam jest Parriet, syn Merioda Poważnego, króla elfów. Pozwól proszę, że zabiorę cię na naradę wszystkich ras i stworzeń zwołaną z twojego powodu.
Agrrrrrr...! Czemu to zawsze muszę być ja?! Najpierw Harry: och Hermionko pomóż mi się dowiedzieć co knuje ten przebrzydły Snape, och pomóż mi się dowiedzieć co oznacza ten dziennik i te napisy na ścianach, och pomóż mi zabić a potem uratować mojego ojca chrzestnego, och pomóż mi przeżyć w Turnieju, och pomóż mi się pozbierać z tymi wizjami, och pomóż mi się dowiedzieć Już-Ty-Sama-Wiesz-Czego od prof. Slughorna, och pomóż mi! Potem ten przebrzydły kapelusz: ty jesteś Hermioną Jean Ridle! Następnie stary drops i jego mania wielkości! Kolejno moi prawdziwi rodzice! Później nowe moce! A teraz sami książęta, królowie i przywódcy na każdym kroku! Nie! Ja się na to nie piszę! Problem jest niestety taki, że nie wiem jak wrócić ale trudno! Szkoła i lekcje na mnie czekają! 
Okazało się, że moja myślowa tyrada trwała dość długo i w jej trakcie warczałam sama do siebie, więc teraz i Aidreniar, i Parriet dziwnie się na mnie patrzyli.
- To będzie dla mnie zaszczyt, Wasza Książęca Mość.
Do zielonej Avady! Czemu ja to powiedziałam?!

niedziela, 24 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 17

Witam!
Oto i rozdział 17. Strasznie krótki, za co przepraszam, ale następny będzie dłuższy.
Miłego czytania i do przeczytania za tydzień!



ROZDZIAŁ 17
Zaiste wariat na swobodzie największą klęską jest w przyrodzie. - Czesław Miłosz

- Pansy, Vati, Harry, Draco, Blaise to, jak pewnie wiecie, Charlie Weasley. Najgorszy rudzielec z całej rodziny - w tym miejscu poczułam kuksańca - oraz mój...
- Najlepszy przyjaciel - dokończył radośnie Ten-Którego-Naprawdę-Zaraz-Uduszę.
- Charlie kochanieńki - zaszczebiotałam niczym pani Weasley - czy jesteś pewien, że chcesz ze mną zadzierać?
Na dźwięk mojego głosu chłopak się odsunął i pokręcił przecząco głową.
- Tak też myślałam.
Trochę bałam się zwrócić w stronę moich pozostałych znajomych, ale to co powiedział poskramiacz jest faktem.
- Mionka ale... Jak... On... I ty... To... Kiedy?
No po prostu pięknie Chłopiec-Który-Przeżył zaczął się jąkać.
- Dwa lata temu, jak spędzałam wakacje w Norze. Pewnego wieczoru zaczytałam się w salonie i dopiero jak skończyłam książkę zrozumiałam jak już jest późno. Z tym że niespecjalnie chciało mi się spać, więc postanowiłam że pójdę do kuchni i zrobię sobie gorącą czekoladę. Kiedy tam byłam zaskoczył mnie Charlie. Zapytałam czy by się nie napił, a gdy się zgodził zaczęliśmy rozmawiać. Zapytał mnie czemu jeszcze nie śpię a gdy mu odpowiedziałam, że się zaczytałam nawiązaliśmy rozmowę... I tak jakoś wyszło, że przegadaliśmy całą noc.
- Ale... Jak udało wam się to ukryć?
- Myśmy nic nie ukrywali. Pani Weasley domyślenie się tego zajęło jeden dzień. Wy po prostu byliście lekko ślepi.
Uśmiechnęłam się do nich przekazanego przepraszająco.
- Czemu nam nic nie powiedziałaś?
- Nie pytaliście się a poza tym nie miałam specjalnie jak ani kiedy. Zawsze coś was zajmowało quidditch, Snape, albo - tu ściszyłam głos - kolejny plan zwyciężenia Voldemorta.
Po chwili ciszy zwróciłam się do Charlie'ego.
- Ale właściwie to co ty tu robisz?
Chłopak widocznie się zawstydził i zakłopotany odparł:
- Kogo nie ma przy stole nauczycieli?
Nie musiałam się nawet odwracać żeby wiedzieć.
- Slughorna. A Snape wrócił na miejsce nauczyciela eliksirów.
- No właśnie. Okazało się że jednak Slughorn nie może dalej uczyć, a tylko Mistrz Eliksirów mógł go zastąpić. Tylko kogo znaleźć na miejsce nauczyciela OPCMu? No właśnie... To mnie dyrektor zaproponował tę posadę.
Jeszcze zanim skończył mówić rzuciłam mu się na szyję.
- Gratulacje!
Szybko się jednak odsunęłam i zupełnie innym tonem powiedziałam:
- To co pan zrobił, profesorze, było jednak niestosowne. Teraz jest pan naszym nauczycielem i takie stosunki są niedopuszczalne pomiędzy uczniami a profesorami. I powinien pan chyba usiąść przy stole nauczycieli.
- To prawda ale dyrektor mnie jeszcze oficjalnie nie przedstawił.
- Jednak pewnie po to poprosił pana żeby pan przyjechał do Hogwartu.
Chyba dopiero teraz to do niego dotarło.
- Jak zwykle ma pani rację panno Granger. Do zobaczenia na lekcjach.
Wtedy wstał i ruszył w stronę krzesła Dumbledore'a. Moi przyjaciele patrzyli się na mnie z konsternacją, lecz ja tylko westchnęłam i zachęciłam ich do jedzenia. Byłam ciekawa jak on zareaguje na moje nowe nazwisko.
- Zjedzmy najpierw. W pokoju wam wszystko wyjaśnię - rzuciłam uspokajająco i pogrążyłam się w dość ponurych myślach...

poniedziałek, 18 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 16

Witam!
Przepraszam za przerwę, ale i tak była krótsza niż ostatnia. Od teraz jednak jeżeli będziecie zaglądać tutaj w niedzielę późnym wieczorem lub w poniedziałki będzie na was czekał nowy rozdział, obiecuję. No chyba że blog będzie zawieszony, ale postaram się to odwlec w czasie jak najdłużej się da.
Zapraszam na rozdział i życzę miłych wrażeń przy lekturze!




- Ach tak? Kim więc jestem?
- Jesteś...


ROZDZIAŁ 16
Dom to nie miejsce, w którym mieszkasz, ale, w którym ciebie rozumieją. - Christian Morgenstern

- Hermiona? Charlie? Co wy tu... Jak wy tu... O co... Co?
O-o... Będą kłopoty... Kiedy próbowałam się wyplątać z ramion prawie najstarszego syna pani Weasley, chłopak odparł:
- Ginny, siostrzyczko! Jak miło cię widzieć!
Ten pustogłowy rudzielec, nic sobie nie robiąc z moich wysiłków, kontynuował swoją przemowę, unieruchamiając mnie w swoich ramionach. I choć jego objęcia były przyjemne to nie była to odpowiednia chwila na nie!
- Wiewióreczko, jak widzisz przypadkowo spotkałem Mionę, kiedy spieszyła do Wielkiej Sali i postanowiłem po prostu się z nią przywitać.
Najmłodszej z wielodzietnej rodziny Weasley'ów opadła szczęka.
- Aaaleee... Wy... Ty i Miona... Ona... Ty... Jak... Od kiedy... Co... Gdzie... Wy...
Wbiłam chłopakowi łokieć w brzuch kiedy próbował znowu palnąć jakieś głupstwo i zaczęłam ratować sytuację. A przynajmniej próbowałam...
- Gin bo widzisz, to nie tak jak myślisz...
No tak! Grunt to inteligencja Riddle! Teraz to już napewno ona sobie myśli że jesteście parą! Ty głupia, głupia, głupia!
Jednocześnie besztając się w myślach zaczęłam jeszcze raz:
- Bo widzisz Ginny, my... w sensie on i ja, nie że MY... o rety... Ja jego...
Ginny zaczęła dziko mrugać oczami a jej szczęka chyba przebiła się do piwnic Hogwartu...
WEŹ SIĘ W GARŚĆ DZIEWCZYNO!
- Ja się z nim tylko witałam...
Pisnęłam zrozpaczona. Dopiero po fakcie zorientowałam się że była to najgorsza rzecz jaką mogłam powiedzieć. Nie wytrzymywałam psychicznie a fale śmiechu przechodzące przez ciało chłopaka przez którego to wszystko miało miejsce pogarszały tylko mój stopień wkurzenia.
Zanim jednak zdążyłam wybuchnąć moja przyjaciółka padła na podłogę i zaczęła zwijać się ze śmiechu. Po chwili dołączył do niej Charlie a ja byłam w stanie tylko skonsternowana stać i gapić się na nich wytrzeszczając swoje oczy.
W mojej głowie pojawił się wielki, neonowy i mrugający napis "co" z ogromną ilością pytajników dookoła. Próbowałam pojąć rozumem co tu się do słodkich dzieciątek Aragoga dzieje, ale to chyba jednak było ponad moje siły...
- Merlinie... Miona... ja... przepraszam... po prostu... nie mogę... HAHAHAHAHA!
Ginevra próbowała coś z siebie wykrztusić, ale przerywała co i rusz, by wybuchnąć śmiechem. Miałam wrażenie że zaraz te pytajniki wylecą mi uszami i utworzą nad moją głową napis o mniej więcej takiej treści: "co do zasmarkanego nosa Voldemorta się tu dzieje?!"
Pozbierałam się odrobinę, stanęłam wyprostowana i zaczęłam tupać niecierpliwie nogą, czekając aż się uspokoją. A trwało to trochę...
Gdy leżeli bez ruchu na podłodze, wyrównując oddech, odchrząknęłam, co spowodowało ich natychmiastowe obrócenie się w moją stronę.
- Wybaczcie, że przerywam wam tą terapię antydepresyjną, ale my, Ginny i ja, musimy wracać do naszych przyjaciół w Wielkiej Sali. Także do widzenia Charlie.
Właśnie się odwracałam gdy usłyszałam jak oboje się podnoszą a chłopak woła za mną:
- Arwenn*!
Pamięta... Faktycznie mnie słuchał... O słodka Nagini!
- Tak, Aragornie?
Odparłam, zupełnie nie zwracając uwagi na zdziwioną minę Ginny.
- Tak się składa, że idę z wami.
Powiedział radośnie, objął mnie ramieniem i nic sobie nie robiąc z mojej skwaszonej miny podążył do Wielkiej Sali. A ja... A cóż miałam zrobić? Walczyć z chłopakiem, który codziennie użera się ze smokami? Nie byłam aż tak szalona! Poszłam z nim bo wiedziałam, że jest zdolny do przerzucenia mnie sobie przez ramię a mimo wszystko nie chciałam w taki sposób wejść tam.
W pewnej chwili dotarło do mnie, że on nie wie nic o przyjaźni ślizgońsko-gryfońskiej, która niedawno zapanowała i na tę myśl ledwo co powstrzymałam się się przed zatarciem rąk w geście mściwej uciechy. Oj będzie się działo.
Nagle, kilka metrów przed drzwiami do Wielkiej Sali Charlie się zatrzymał. Spojrzał na mnie, Ginny, drzwi i z powrotem na mnie. Nie podobało mi się jego spojrzenie. Zwiastowało kłopoty. Zaczęłam się cofać ale nie miałam zbytnio gdzie.
- Charlie? Co ty...
Nie dokończyłam ponieważ chłopak skoczył ku mnie i od razu chwycił w ramiona w taki sposób że moje nogi przewiesił sobie przez jedno ramię a drugim chwycił mnie pod plecami. Nie mając wyboru (bo mimo wszystko nie chciałam jeszcze bardziej stłuc sobie tylnego aspektu mojej osobowości) zarzuciłam mu ręce na szyję.
- Puszczaj mnie ty padalcu, zboczeńcu, świnio, gburze, grubianinie, chamie, idioto, wredoto... Ał!
Kiedy chłopak porwał mnie na ręce a ja zaczęłam go wyzywać i okładać pięściami po plecach, on, zupełnie nie zwracając na to uwagi, otworzył drzwi. Na nasz widok wszyscy zamilkli i znieruchomieli. Okrzyk bólu wydałam kiedy opuścił mnie na ławkę.
- Proszę bardzo. Nie musisz dziękować.
- Tobie? Pfff! A za co niby?
Parsknęłam mu prosto w twarz.
- A za to Arwenn, że nie upuściłem cię wcześniej za te miłe słówka.
- Ależ z ciebie gentelman! Od siedmiu boleści chyba! Do tego przypominam, że nikt nie na bladego pojęcia o naszej przyjaźni i jest to napewno szok dla nich!
- I?
- I?! I to, że... że... że... Ughrwrrr...
- Dobrze. Skoro skończyłaś to może wyjaśnisz swoim przyjaciołom kim dla ciebie jestem?
- Przyrzekam, na wszystkie książki i zwierzęta świata, że ja cię kiedyś zabiję Aragornie!
Wykrzyknęłam dając upust swoim emocjom. Po chwili już uspokojona zwróciłam się do przyjaciół:
- Pansy, Vati, Harry, Draco, Blaise to jak pewnie wiecie Charlie Weasley. Najgorszy rudzielec z całej rodziny - w tym miejscu poczułam kuksańca - a także mój...




*Arwenn = Arwena -> Trylogia LOTRa J.R.R.Tolkiena

wtorek, 5 stycznia 2016

ROZDZIAŁ 15 (cz. 2)

Przepraszam... Wiem że to mało, ale nie mam bladego pojęcia co jeszcze mogę napisać...
Chciałam wam jeszcze złożyć życzenia noworoczne:
Przede wszystkim mnóstwo zdrowia, dobrych wyników w nauce/pracy, samych sukcesów, spełnienia marzeń, radości, dobroci, szczęścia, miłości, szczerości, prawdziwych przyjaciół, żeby z waszych twarzy nie schodził nigdy uśmiech, aby 2016 był dużo lepszy niż 2015 i wszystkiego czego sobie tylko życzycie!
i zapraszam na rozdział.
P.S.
Uwielbiam zabawy w Polsat!

Rozdział 15 (cz. 2)

Konsekwencje naszych czynów biegną szybciej, niż my przed nimi uciekamy. - Deval Jacques

Kiedy w końcu dotarliśmy do pokoi prefektów naczelnych Harry ostrożnie postawił mnie na ziemi. Przez chwilę trzymał rękę za moimi ramionami żeby mnie podtrzymać w razie potrzeby, ale na szczęście udało mi się zachować prostą postawę. Moi przyjaciele rozsiedli się wygodnie na fotelach i patrzyli na mnie.
- Jeżeli pozwolicie to pójdę się najpierw wykąpać i zmienić ubranie. Potem wam wszystko wyjaśnię.
Nie czekając na ich odpowiedź weszłam do łazienki wraz z Krassją i przywołałam sobie jakiś wygodny dres. Nalałam wody z dodatkiem lawendowego płynu do kąpieli do wanny, zdjęłam szczątki moich ubrań i zanurzyłam się w wodzie.
- Co ja mam im powiedzieć, Krassjo?
- Na twoim miejscu zaczęłabym od cofnięcia zajęcia zapomnienia u tego z blizną i powiedziałabym im prawdę.
- U Harry'ego?
- Tak.
- Tylko czy to dobry pomysł? Może lepiej trzymać się wersji, którą przedstawiłam nauczycielom? W ten sposób będą bezpieczniejsi...
- I nie będziesz mogła nic mówić swoim przyjaciołom bo będziesz się bała że prawda wejdzie na jaw. Oni się w końcu od ciebie odsuną i zostaniesz sama.
- Tu nie chodzi o mnie tylko o nich! Przecież Harry, Ginny i Vati ślepo wierzą Dumbledore'owi, a Pan, Blaise i Draco uważają że mój ojciec jest zły do szpiku kości! A ja nie wiem co myśleć! To mnie przerasta...
Rozpłakałam się. Nie potrafiłam już dać sobie z tym wszystkim rady.
- Co to za wybór?! Nie ważne co, i tak źle!
- Więc co chcesz zrobić?
- Nie wiem...
- To się lepiej dowiedz, bo od tych tam coraz bardziej czuć zniecierpliwieniem...
- Jeżeli skłamię, oni prędzej czy później się ode mnie odwrócą... Jeżeli powiem prawdę będę musiała ich nauczyć oklumencji, albo... Tak! Już wiem! Wężowa Trójka oklumencję ma opanowaną, więc musieliby się tylko pilnować, a umysł Harry'ego, Gin i Parvati po prostu otoczę zaklęciem Umbramens*!
Szczęśliwa, szybko się umyłam, ubrałam w dres i wyszłam z łazienki. Skierowałam różdżkę w stronę Harry'ego i nie zważając na zszokowane miny pozostałych przyjaciół wypowiedziałam zaklęcie, które tylko pogłębiło ich zdziwienie. Chłopak zatoczył się i chwycił za głowę.
- Ccoo...?
Wymamrotał i spojrzał w moje załzawione oczy.
- Przepraszam Harry... Ja...
Przerwał mi, zamykając mnie w uścisku i szeptając w moje włosy że nic się nie stało. Uśmiechnęłam się do niego z wdzięcznością w oczach.
- Wiem że chcecie wyjaśnień, które się wam zresztą należą, ale zanim to nastąpi chciałabym żebyście mi obiecali, że to co zaraz powiem nie opuści tego pokoju, że nie będziecie o tym rozmawiać ani myśleć beze mnie w pobliżu. Zgoda?
Wszyscy niepewnie pokiwali głowami.
- Stańcie wokół mnie tak żebyście mnie dotykali. Wiem że to brzmi dziwnie, ale tak będzie szybciej.
Pokazałam im wszystko. Wspomnienia od Tiary, dwór, ojca, matkę, ich troskę, miłość...
Kiedy skończyłam po ich twarzach widać było że są zszokowani.
- Ginny, Harry, Parvati wiecie czym jest zaklęcie Umbramens?
Gdy je wypowiedziałam trójka ślizgonów wytrzeszczyła oczy.
- Rozumiem że nie. To  czarnomagiczne zaklęcie ochrony umysłu. Niełatwo je rzucić, ale chroni doskonale i nie ma żadnych skutków negatywnych. Po co wam to mówię? Ponieważ chcę je rzucić na was dopóki nie nauczycie się oklumencji. Zgadzacie się?
Porozumiewawczo spojrzeli po sobie i pokiwali twierdząco głowami. Widząc to wykonałam swoje zadanie i znowu się odezwałam:
- Proszę nie pytajcie mnie już o nic dzisiaj. Jestem strasznie zmęczona. Jutro porozmawiamy. Draco my, jako prefekci, nie możemy pozwolić by uczniowie szwędali się w nocy po korytarzach, tak więc sadzę że ich przenocujemy u siebie. Zgoda?
- Dobrze, ale...
- To świetnie. Dziewczyny chodźcie do mnie.
W swoim pokoju powiększyłam łóżko i przebrałam się w piżamę. Kiedy w końcu zanurzyłam się w miękkiej pościeli ostatkiem sił nastawiłam budzik i zapadłam w sen.
Obudziłam się piętnaście minut przed alarmem. Dzięki czemu wybrałam sobie ubrania i skoczyłam pod prysznic zanim moje przyjaciółki wstały. Z łazienki wyszłam w samej bieliźnie i obudziłam dziewczyny. Sama, nie zważając na ich pospieszne komendy, spokojnie ubrałam się i umalowałam. Udało mi też spytać Parvati co dzisiaj mamy więc nawet spakowałam torbę.
Jakimś cudem na śniadanie przyszłyśmy punktualnie. Po najedzeniu się udałyśmy się na lekcje.
Dość szybko mi one minęły i nie byłam zmęczona, więc jak tylko się skończyły poszłam do Pokoju Życzeń. Dwa lata temu przypadkiem odkryłam tam wspaniałą bibliotekę, o której nikt nie miał pojęcia. Zawsze chodziłam do niej kiedy chciałam pobyć sama.
Usiadłam na krześle przy biurku i zaczęłam pisać eseje. Po godzinie zażyczyłam sobie kawy, przesiadłam się na fotel i zagłębiłam w jednej z wielu ksiąg. Straciłam poczucie czasu.
Pięć minut przed kolacją skończyłam lekturę i zorientowałam się że już jest tak późno. Nie byłam głodna, więc nie spieszyłam się zbytnio ale wiedziałam, że muszę się tam pojawić bo przyjaciele będą się martwić.
Szłam zamyślona przez korytarze aż nagle na drugim piętrze poczułam jak ktoś zakrywa mi oczy. Moim pierwszym odruchem była próba wyszarpnięcia się z uścisku nieznajomego ale po chwili poczułam jak otula mnie znajoma woń limonki, mięty i bergamotki. Automatycznie się rozluźniłam i uśmiechnęłam.
- Kim ja jestem, Tinker Bell?
Wyszeptał mi do ucha mój „porywacz ”.
- Harry?
Zaczęłam zgadywać z uśmiechem. Doskonale znałam jego tożsamość.
- Pudło...
- Seamus?
- Znów źle...
- Dean?
- Oj, coś kiepsko ci idzie...
- Fred?
- Bliżej...
- Ja już nie wiem! Porywaczu, zlituj się!
- Nie znam litości!
Ach jak mi brakowało jego śmiechu i naszych przekomarzanek... Właściwie nigdy nie przypuszczałam że ten rudzielec stanie się mi tak bliski... I to tylko dlatego że zdecydowałam się spędzić całe wakacje w Norze!
Przypadek, zbieg okoliczności? Przecież one nie istnieją! Ale jednak... Gdybym nie zaczytała się w pewnej książce do późna, gdybym nie poszła sobie zrobić gorącej czekolady do kuchni, gdyby wtedy i jemu nie zachciało się pić nigdy byśmy się nie poznali, a ja wciąż byłabym tylko koleżanką jego najmłodszego rodzeństwa...
- Myślę że już wystarczy panie Wesley.
- Widzę że jednak nie do końca zawodzi panią pamięć, panno Granger.
- Ależ ja poznałam pana na samym początku, panie Weasley.
- Ach tak? Kim więc jestem?
- Jesteś ...





Umbramens -> z łaciny; umbra - ochrona, mens - umysł; mojego autorstwa; zabrania się kopiować; znaczenia można się domyślić;

piątek, 13 listopada 2015

ROZDZIAŁ 15

Nie mam siły na pisanie jakiś wielkich mów... Listopad to zdecydowanie mój znienawidzony miesiąc... Nie wiem jak udało mi się wyskrobać dla was rozdział...
Przepraszam że tak krótko się jestem padnięta...
Miłego czytania!


ROZDZIAŁ 15   (cz.1)

Konsekwencje naszych czynów biegną szybciej, niż my przed nimi uciekamy. - Deval Jacques

W pierwszej chwili nie miałam pojęcia co się dzieje, ani gdzie jestem i kim są ci ludzie wokół mnie... Po chwili jednak przypomniałam sobie: Jestem Hermiona Jean Ridle, w tej chwili przebywam w komnatach prof. Snape'a który mnie uleczył a wokół mojego łóżka stoją moi przyjaciele. Zorientowałam się też co mnie obudziło: jakiś pisk i huk.
Dziwną sprawą dla mnie wciąż jednak były następujące rzeczy:
1. Skąd oni się tu w ogóle znaleźli?!
2. Czemu Vati leżała na podłodze?
3. Od kiedy Ginny aż tak jawnie okazywała swoje uczucia (do Blaise'a)?
4. Pan przytulająca się na oczach wszystkich do Harry'ego?
5. Co wzburzyło chłopaków aż tak że byli bladzi jak ściana a w ich oczach malował się strach?
6. I czemu do ciężkiego Merlina patrzyli się na mnie jak na Snape'a kiedy był naprawdę wkurzony?!
W tamtej właśnie chwili usłyszałam coś co pozwoliło mi pojąć każde dziwne zachowanie moich przyjaciół - moją Krassję:
- Csssso się dzieje? Czemu oni wszysssscy się na nas tak gapią?
Ja również zbladłam... Nie ze strachu przed moją pupilką a przed reakcją moich przyjaciół. Bądź, co bądź przytulałam do siebie niczym pluszowego misia, ogromnego i bardzo jadowitowego węża, który dość brutalnie obudzony nie był w najlepszym humorze. Zamarłam z ręką na jej głowie. Widząc i czując przerażonych ludzi moja Krassja zaczęła gniewnie syczeć.
Do pokoju wpadł Snape. Coś mówił ale docierały do mnie tylko pojedyncze słowa: chrześnica... wąż... Hogwart... przyjaciele... zwierzątko... Krążyły w mojej głowie, odbijały się echem od ścian mojego, kompletnie pustego mózgu...
Nagle oprzytomniałam. Nie jestem przecież jakimś zwykłym tchórzem który boi się porozmawiać z przyjaciółmi!
- Krassjo spokojnie. To moi przyjaciele. Nie zrobią nam krzywdy.
Szeptałam do niej w języku węży jednocześnie wracając do głaskania jej.
- Jessssssteś pewna? Bo ssssstrasznie śmierdzą. Jak tchórze.
- Ja też, moja mała bestyjko?
- I nie, i tak. Powinnaś się umyć.
Na jej stwierdzenie wybuchnęłam śmiechem. Zorientowałam się że nie tylko ja.
- Ja też jestem tchórzem?
Krassja zwinnie wyślizgnęła mi się z rąk i ruszyła ku Harry'emu.
Dziewczyny pisnęły, chłopcy drgnęli a nauczyciele już prawie zaczęli rzucać zaklęciami na prawo i lewo. Tylko opiekun Slytherinu spojrzał na mnie i dzięki mojej pewności że Wybrańcowi nic nie będzie powstrzymał resztę kadry.
Krassja zaś zawisła na czubku ogona, rozwinęła na całą długość i szerokość zwały swojego ciała, rozchyliła kaptur, oczy zwęziła w szparki i wyszczerzyła zęby jadowe. Zatrzymała się centymetr przed twarzą chłopaka. Wszystko to rozegrało się w ciągu sekundy. Ale ona nie odpuszczała. Czas się dłużył, chłopak ani drgnął. Kiedy przypominałam sobie to wydarzenie nigdy nie wiedziałam czy trwało ono sekundy, minuty, czy godziny. Straciłam poczucie czasu. Nagle wąż drgnął. Jej oczy wciąż wpatrzone w twarz Harry'ego powróciły do normalnego kształtu. Zwinęła kaptur, schowała zęby i przyjaźnie szturchnęła chłopaka łbem w ramię po czym wróciła do mnie.
- Nie. - stwierdziła z zadowoleniem, a wtedy Harry odetchnął. Uśmiechnęłam się pod nosem wiedząc że mam bardzo odważnego przyjaciela.
Przesłałam nauczycielowi eliksirów myślami prośbę o wyrzuceniu za drzwi reszty kadry poza prof. McGonagall i Dumbledore'em. Całe szczęście że był szpiegiem! Tak się kontrolował że nawet w oczach nie ujrzałam najmniejszej oznaki zdziwienia.
Kiedy spełnił moją prośbę z westchnieniem zwlekłam się z łóżka. Naprawdę nie uśmiechało mi się to (ono było takie ciepłe, miękkie wygodne - wprost wołało: nie opuszczaj mnie, zostań!), ale wiedziałam że w tej chwili i tak nie będę mogła odpocząć w spokoju.
Spojrzałam po sobie i doszłam do wniosku że Krassja na rację: musiałam się umyć i przebrać. Ubranie miałam w strzępach (dosłownie), moje włosy sterczały (każdy w inną stronę) i cała się trzęsłam. Zresztą wcale nie czułam się lepiej.
Przyklęknęłam na kolanach obok Parvati i lekko poklepałam ją po policzkach. Ocknęła się od razu. Nie pozwoliłam jej uciec wzrokiem dopóki się nie uspokoiła. Ginny i Pansy po chwili chwyciły ją w ramiona a ja wstałam z podłogi i podeszłam do nauczycieli.
- Pani profesor, dyrektorze.
- Jak pani się czuje panno Granger?
- Ridle. Darujmy sobie konwenanse panie dyrektorze. Wie pan doskonale jak się czuję. Niech pan pyta.
- Jak?
- Poczułam straszną wściekłość i przymus pójścia do niego. Trafiłam akurat na tortury mugoli. Wyleczyłam ich, wyczyściłam im pamięć i odesłałam. Wtedy on się  zdenerwował i... tyle. Moglibyśmy proszę dokończyć te rozmowę jutro?  Chciałabym się położyć.
- Oczywiście. Niech pani wypoczywa panno... Ridle.
Ona wraz z grupą przyjaciół ruszyła ku swojemu  dormitorium. Po kilku krokach zaczęło mi się kręcić w głowie. W pewnej chwili zostałam trochę z tyłu i szłam zataczając się od ściany do ściany. Wtedy Harry odwrócił się i wziął mnie na ręce szepcząc że to nie ma sensu.
Szczęśliwa wtuliłam się w bezpieczne ramiona mojego prawie-brata i wpadłam w pewnego rodzaju letarg...

piątek, 30 października 2015

ROZDZIAŁ 14

Witam was! W poprzednim rozdziale pisałam wyjaśnienia i teraz, cóż... Nawet nie mogę wam obiecać że to się nie powtórzy bo nie wiem. Przepraszam was...
Co do rozdziału to dziś mój Nietoperz z Lochów zostanie ukazany w trochę bardziej ludzkiej postaci. Ale spokojnie! Nie za bardzo bo w końcu to Nietoperz. I nie, nie zrobię z tego sevmione.
I do tego mam wrażenie że wyszedł mi okropnie płytki i bez wyrazu, taki nijaki. Przepraszam was.



ROZDZIAŁ 14    SEVERUS SNAPE

Człowiek żyje po to, aby kochać. Jeśli nie kocha - nie żyje. - Alexandre Vinet


Korytarze zamku na całe szczęście były już puste. Kiedy niosłem Hermionę do swoich komnat ogarnęły mnie uczucia które, jak myślałem, nigdy więcej nie zagoszczą w moim sercu. Bałem się o nią. Nie chciałem żeby jeszcze kiedykolwiek spotkała ją taka krzywda. Chciałem się troszczyć o jej bezpieczeństwo.
Od zatrzymania się na środku korytarza i próby zanalizowania moich uczuć powstrzymywało mnie doświadczenie szpiegowskie i właśnie ta cholerna troska która nie powinna istnieć w moim sercu.
- To wszystko nie ma po prostu najmniejszego sensu... - warczałem do siebie idąc do lochów. Będąc tuż przed drzwiami do moich komnat magią bezróżdżkową wyczarowałem patronusa i poleciłem mu zawiadomić Albusa o zaistniałej sytuacji. Westchnąłem ciężko. Nie chciałem tego robić, ale wiedziałem że jeżeli jej plan ma się powieść to on musi ją zobaczyć w takim stanie.
Ledwo zdążyłem położyć ją w moim łóżku gdy rozległo się natarczywe pukanie do drzwi. Podszedłem do nich, a do środka zamiast samego Dumbledore'a wlało się istne morze ludzi: Minerwa, Pomona, Flitwick i Albus wpadli jako pierwsi. Za nimi byli: Weasley (rzecz jasna Ginevra), Zabini, Potter, Parkinson, jedna z bliźniaczek Patil i Malfoy.
- Czy ja niewyraźnie mówię?! Powiedziałem Albus Dumbledore! SAM!
- Chcemy się dowiedzieć co się stało z Hermioną! - odparli mi na to uczniowie.
Na widok ich zaciętych i pełnych troski min trochę złagodniałem co, mówiąc delikatnie, mnie zdenerwowało. Jeszcze ktoś (nie daj Merlina Minerwa) się o tym dowie a wtedy marny mój los...
Jednak zamiast zacząć ich wszystkich wyganiać po prostu warknąłem żeby poczekali w tym pokoju. Tylko dyrektora wepchnąłem do mojej sypialni i zamknąłem drzwi tuż przed wścibskimi nosami reszty tego tałatajstwa.
Albusowi aż oczy się poszerzyły na widok dziewczyny.
Machnąłem różdżką zdejmując z niej resztki ubrań i na chwilę zamarłem nie wiedząc od czego zacząć. Po chwili jednak przywołałem potrzebne eliksiry i rozpocząłem żmudny proces leczenia jej.
Przede wszystkim zacząłem od zaklęcia sprawdzającego i od razu się skrzywiłem. Hermiona miała niestety poza ranami powierzchownymi również kilka krwotoków wewnętrznych, złamane żebro, kilka otwartych złamań i dwa przypadki, w których tylko cud ją ochronił bo odłamki kości znalazły się niebezpiecznie blisko delikatnych narządów wewnętrznych.
Jako pierwsze usunąłem właśnie te odłamki, następnie złamania i krwotoki lecz niestety nie wszystkie rany powierzchowne mogłem wyleczyć całkowicie. Pozostanie jej kilka blizn.
Gdy skończyłem wymachiwać różdżką podałem jej eliksir uzupełniający krew, przyspieszający zrastanie się kości i wzmacniający a potem opadłem na fotel.
Masując sobie podstawę karku zorientowałem się że leczyłem ją ponad dwie godziny.
Po chwili podniosłem się i razem z Dumbledore'em opuściłem moją sypialnię. Na dźwięk otwieranych drzwi wszyscy jak jeden mąż odwrócili się w naszą stronę i rzucili jak stado wygłodniałych hipogryfów na mięso.
- Co jej się stało?
- Jak ona się czuje?
- Możemy ją odwiedzić?
- Teraz już będzie z nią dobrze ale żadnych odwiedzin! Chciałbym się dowiedzieć czemu właściwie wy wszyscy byliście z Albusem. Może ktoś byłby w stanie odpowiedzieć mi na to pytanie?
- Było zebranie w związku z Voldemortem i panną Gr... Ri... Hermioną.
To wachanie Minerwy mnie także zapędziło w tamte rejony.  Zastanawiałem się przy jakim nazwisku zostanie. Zanim jednak zagłębiłem się w rozmyślania rzuciłem w przestrzeń:
- I? Co ustaliliście?
Pogrążyłem się w dyskusji i zapomniałem o pozostałych "gościach", co okazało się jednym z większych moich błędów...


HARRY POTTER

- Albusie przyjdź proszę do mnie. Chodzi o pannę Granger. - wyszeptała łania głosem Snape'a i znikła.

Wytrącony z rytmu prof. Flitwick zdający akurat wtedy sprawozdanie zbladł, razem z resztą nauczycieli i nami, uczniami.
Ogarnął mnie blady strach. Skoro chodziło o Hermionę to wiedziałem że mogę się spodziewać absolutnie wszystkiego... Praktycznie pobiegliśmy do lochów.
Kiedy Snape nas zobaczył wydaje mi się że był łagodniejszy niż zwykle, ale przecież to niemożliwe. W końcu to Snape.
Podczas gdy on leczył Mionę nauczyciele cicho ze sobą rozmawiali, my jednak nie byliśmy w stanie. Dziewczyny obejmowały się ramionami, Draco i Blaise stali przed jakaś biblioteczką a ja wydeptywałem ścieżkę na dywanie.
W końcu drzwi sypialni Snape się otworzyły i obydwoje wyszli z pokoju. Od razu wszyscy zasypali ich gradem pytań ale on nas zbył półsłówkami i zrozumiałem że dopóki Hermiona się nie obudzi nic nam więcej nie powie. Zapytałem się go tylko jeszcze czy można na odwiedzić i nie zwracając dużej uwagi na jego przeczącą odpowiedź już myślałem jak się do niej wślizgnąć.
Gdy nauczyciele odeszli rozmawiając powiedziałem towarzystwu że idziemy odwiedzić naszą przyjaciółkę. Skoro żaden nie protestował cicho otworzyłem drzwi i wszedłem do środka a za mną reszta.
Hermiona leżała na ogromnym łóżku zwinięta w pozycji embrionalnej z twarzą lekko skrzywioną z bólu. Oddychała jednak równomiernie i spała spokojnie. Nagle cicho westchnęła i obróciła się na drugi bok przytulając się do czegoś leżącego po jej lewej stronie. Zmarszczyłem brwi z konsternacją. Z natury byłem ciekawski (na swoją obronę rzec mogę że inni obecni wtedy w pokoju również wykazali się ta cechą) i obszedłem łóżko dookoła. W tym samym momencie wydarzyło się kilka rzeczy naraz: Parvati zemdlała, Ginny i Pan krzyknęły, Blaise i Draco rozszerzyły się oczy a pięści zacisnęły, ja wciągnąłem z sykiem powietrze a Miona się obudziła. Zrobiliśmy to na widok przytulanki Hermiony: ogromnego, zielonego węża.
Nasza przyjaciółka przez chwilę machinalnie głaskała łeb tego czegoś, co też się obudziło i wyglądało na bardzo niezadowolone lecz po chwili zdecydowanie zbladła i zamarła.
W tym że stanie zastał nad Snape...